Myślę
że kwestii sinusoidy tłumaczyć nie muszę – każdy to na
matematyce za czasów szkoły przerabiał. :) A taki okres w życiu
dopada wielu ludzi jakby nawet nie mówić że większość. Otóż
tym razem dość jeszcze nie dawno - „dopadł” i mnie kryzys
wiary. Jak wiecie z innych postów jestem od dobrego kawałka czasu
żoną i matką (teraz moje grono domowników trochę się zmieniło
– dziadkowi się zmarło – ale mam w „zastępstwie” trzecią
córkę :)) i moje życie zaczęło obracać się wokół spraw
nazwijmy zwykłych, doczesnych – zakupy, gotowanie, sprzątanie,
obiad, „ogarniecie” (w każdym możliwym znaczeniu) dzieci. Z
czasem coraz rzadziej bywałam na Mszy (trochę też i z powodu
byłego Proboszcza – nie chcę go oceniać czy tu obmawiać – ale
niestety zniechęcał do Kościoła). Do tego pewnego razu usłyszałam
na Mszy podczas kazania słowa w stylu, „że jeśli powołanie
odciąga człowieka od Boga to nie jest to tym właściwym
powołaniem” (tylko proszę nie sugerujcie się tym bo słowa są z pamięci i nie do końca pamietam już ich kontekst) ale u mnie wtedy te słowa przelały i tak już spory
„kielich goryczy spraw ziemskich” - a miałam na tamten czas żal
do Boga, że zostawił mnie z tym wszystkim samą – czułam się
opuszczona tak i przez Niego jak i przez najbliższych sobie ludzi –
mimo że gdzieś głęboko w sercu wiedziałam że tak nie jest –
ale to wszystko „przygniotło” mi tą świadomość
prawdopodobnie aż do stanu zwanego acedią - super pisze o tym
Ewagriusz z Pontu – ale tak w skrócie to co ja „przechodziłam”
określone zostało u niego jak nienawiść do miejsca w którym
człowiek się znajduje – podchodzi ona pod grzechy główne –
lenistwo – z tym że to jest duchowe (przez to też moje wpisy na
blogu były dość rzadkie) – i tak przez spory kawałek czasu
gnębił mnie taki stan duchowy – ciężko było samemu się z
niego wygrzebać a zarazem nikt o tym nie wiedział – było tylko
„widać” prawie że gotującą się we mnie złość w domu (i na
dobra sprawę tylko w domu) na zewnątrz w świecie staram się nie
okazywać „uczuć” ponadto co że tak ujmę konieczne (częściowo
i do tego sprowokowało mnie kiedyś życie – ale już jest i z tym
lepiej) – choć starałam się mimo wszystko okazywać „ciepło”
innym. I tak ciągnęło się to do listopada 2015r. Wtedy to moja
Koleżanka napisała mi w sms-ie że będzie u nas po Mszy wieczornej
(bo wcześniej ogółwem w 2014r. zmienili się wszyscy Kapłani
posługujący u nas w Parafii) – krąg biblijny – na co kiedyś
(w sumie we 3) bardzo czekałyśmy (myślę że dobre 10lat) – i
tak postanowiłam zacząć od tego i zarazem na nowo wiarę. Mamy
wspaniałego Kapłana i świetną ekipę – są tam osoby które
naprawę mnie inspirują do działania. I tak małymi krokami w coraz
więcej liczbie/ilości spraw związanych z wiarą i Kościołem –
woła mnie Bóg do siebie na nowo i przyjmuje z otwartymi ramionami
Syna Marnotrawnego. Czasami potrzeba człowiekowi takie coś by mógł
na nowo/świeżo spojrzeć na coś co w natłoku spraw gdzieś zgubił
lub od czego uciekał. CHWAŁA BOGU ZA PIĘKNYCH I BOGATYCH DUCHOWO
LUDZI :)
Świętość w codzienności czyli co nas zbliża a co oddala od Boga
środa, 17 lutego 2016
"Dotyk Boga - pieczęć serca...
Sporo czasu zastanawiałam się jak to opisać i czy
spisywać to wydarzenie w ogóle – ale myślę że Bóg tak
podziałał przez pewną Panią( z tym że owa Pani sobie nie zdaje nawet z tego sprawy :)) że jednak nabrałam odwagi i chce się
się podzielić czymś co miał miejsce sporo czasu temu –
wydarzenie miało miejsce w czasie pieszej pielgrzymki na Jasną Górę
– jakoś drugi tydzień drogi. Jak to na pielgrzymce przyszedł
czas wieczornego postoju i Eucharystii – tym razem mieliśmy do
„dyspozycji” piękny mały drewniany Kościółek (ach... dla
mnie cudo :) ). I tak tego wieczoru po skończonej Eucharystii –
któryś Kapłan powiedział że będzie modlitwa i błogosławieństwo
„z nałożeniem rak” - wiedziałam o co chodzi – ale człowiek
młody i raczej niezbyt finansowo zdatny na różnego rodzaju
rekolekcje aby tego doświadczyć wcześniej – także cierpliwie
czekałam. Kapłani zaczęli prosić ludzi do „balasek”- a raczej
do schodków przy ołtarzu i nad każdym chwile się modlili. Poszłam
też - gdy tylko Kapłan dotknął mojej głowy (przy klęczeniu
wiadomo najwygodniej) poczułam ciepło na całym ciele – miałam
zamknięte oczy, łzy zaczęły płynąć po policzkach, klęczałam...
odczuwałam wtedy coś co było tak piękne, że nie potrafię tego
obrać w słowa - tak bardzo realistycznie żeby było zrozumiałe -
po prostu to mieszanka radość, skupienia, miłości – „miejsca”
w którym to wszystko jest tak maksymalnie pełne i czyste że aż
lekkie. Czułam tylko dookoła siebie jak ludzie przychodzą i
odchodzą a ja nadal klęczałam nie mogąc nawet drgnąć... a
zarazem czułam się że jestem gdzieś indziej... jakby w
przedsionku Nieba. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego że już
wszyscy ludzie zostali pobłogosławieni – po prostu
klęczałam...dopiero w pewnym momencie ktoś mnie chwycił za ramię.
Można to porównać do tego gdy ktoś nas budzi ze snu. Przez
moment nie wiedziałam gdzie jestem. Ale co - dla mnie samej było
ciekawe – nie czułam wstydu – pierwszy raz w życiu nie czułam
zawstydzenia z powodu „gafy”. Poczułam wtedy jakby na sercu
rodzaj pieczęci - utwierdzającej i nawet z poleceniem - to że
mam dzielić się Bogiem z ludźmi - tym że ponad wszystko On Kocha,
że Miłość jaka darzy człowieka jest Jego największym
Darem(Atrybutem), że to co z przypowieści o Synu Marnotrawnym i
Miłosiernym Samarytaninie – może dziać się tu i teraz, każdego
dnia (uczę się tego wciąż i wciąż mnie Bóg w tym zaskakuje i
to bardzo) – nie wiedziałam jeszcze jak to ma wyglądać. Ale
powoli z czasem – wciąż na nowo dowiaduje się jak mam to robić
i poprzez internet (m in owocem tego jest ten blog) ale też duże
wyzwanie w świecie( tu trochę trudniej z racji mojej
„niedoleczonej” ;) nieśmiałości). Myślę że i tu bardzo
mocno prowadzi mnie Św. s. M. Faustyna Kowalska – od wielu lat i
wielu rzeczy uczę się właśnie od niej - tej Miłości Bożej i
miłości do ludzi... Od tamtej pory staram się "patrzeć" sercem przez pryzmat wiary. CHWAŁA
BĄDŹ BOŻEMU SERCU, PRZEZ KTÓRE STAŁO SIĘ NAM ZBAWIENIE. JEMU
CZEŚĆ I CHWAŁA NA WIEKI. AMEN.
poniedziałek, 21 grudnia 2015
Dopomóż mi...
Papież Franciszek ogłosił ten rok liturgiczny - ROKIEM MIŁOSIERDZIA.Otworzył bramy Watykanu dla każdego CZŁOWIEKA (tak właśnie człowieka - nie Chrześcijanina, Muzułmanina czy kogoś jeszcze innego Wyznania - po prostu dla człowieka), otworzył tym samym także drogę do Ekumenizmu którą w pewien sposób zapoczątkował już Św. Jan Paweł II odwiedzając wiele różnych Państw i Religii w trakcie swoich pielgrzymek.Co za tym idzie bardzo wiele ma wspólnego Ekumenizm i Miłosierdzie - a cóż takiego? - ktoś by zapytał. Otóż Jezusa i Jego Miłość - Jezusa Miłosiernego który pokazuje się nam w tym na nowo - zarówno na kartach Nowego Testamentu i co za tym idzie także w czekających nas za kilka dni- Narodzeniu Pańskiemu - Małej Miłości (jak to śpiewa Eleni), ale także na obecne czasy chyba najbardziej - przez Swoją Apostołkę - Apostołkę Miłosierdzia Bożego - Św. s. Faustynę Kowalską - Ona tego roku tym bardziej jest mi bliska - bo Ona jako pierwsza dała i wciąż daje mi do zrozumienia że Jezus ponad Swoja Sprawiedliwość - stawia każdemu z nas najpierw Swoją MIŁOŚĆ - otwarte na wskroś Serce - a otwarte od momentu przebicia włócznią na Krzyżu w tamtym momencie też Jezus wołając pragnę - pragnął i wciąż pragnie naszej miłości do Niego i do ludzi. I tak jak dla mnie w bardzo wymowny sposób pisze o tym Faustyna na kartach swojego Dzienniczka.
+ Ile razy pierś ma odetchnie, ile razy serce moje uderzy, ile razy krew moja zapulsuje w organizmie moim, tyle tysięcy razy pragnę uwielbić miłosierdzie Twoje, o Trójco Przenajświętsza.
+ Pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie, o Panie; niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie Jego, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich.
Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą.
Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.
Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia.
Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace.
Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze śpieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwe moje odpocznienie jest w usłużności bliźnim.
Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego. Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem. że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa. O własnych cierpieniach będę milczeć. Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój.
+ Sam mi każesz się ćwiczyć w trzech stopniach miłosierdzia; pierwsze: uczynek miłosierny — jakiegokolwiek on będzie rodzaju; drugie: słowo miłosierne — jeżeli nie będę mogła czynem, to słowem; trzecim — jest modlitwa. Jeżeli nie będę mogła okazać czynem ani słowem miłosierdzia, to zawsze mogę modlitwą. Modlitwę rozciągam nawet tam, gdzie nie mogę dotrzeć fizycznie.
O Jezu mój, przemień mnie w siebie, bo Ty wszystko możesz.
(DZ 163)
Więc nie zostaje mi nic innego jak w szczególny sposób w tym roku - choć bardziej na całe życie - życzyć aby - każdy z nas uczył się Miłości od Jezusa i przekazywał ją - każdego dnia i codziennie dalej...
+ Ile razy pierś ma odetchnie, ile razy serce moje uderzy, ile razy krew moja zapulsuje w organizmie moim, tyle tysięcy razy pragnę uwielbić miłosierdzie Twoje, o Trójco Przenajświętsza.
+ Pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie, o Panie; niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie Jego, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich.
Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą.
Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.
Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia.
Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace.
Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze śpieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwe moje odpocznienie jest w usłużności bliźnim.
Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego. Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem. że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa. O własnych cierpieniach będę milczeć. Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój.
+ Sam mi każesz się ćwiczyć w trzech stopniach miłosierdzia; pierwsze: uczynek miłosierny — jakiegokolwiek on będzie rodzaju; drugie: słowo miłosierne — jeżeli nie będę mogła czynem, to słowem; trzecim — jest modlitwa. Jeżeli nie będę mogła okazać czynem ani słowem miłosierdzia, to zawsze mogę modlitwą. Modlitwę rozciągam nawet tam, gdzie nie mogę dotrzeć fizycznie.
O Jezu mój, przemień mnie w siebie, bo Ty wszystko możesz.
(DZ 163)
Więc nie zostaje mi nic innego jak w szczególny sposób w tym roku - choć bardziej na całe życie - życzyć aby - każdy z nas uczył się Miłości od Jezusa i przekazywał ją - każdego dnia i codziennie dalej...
sobota, 22 sierpnia 2015
Promieniowanie Chrystusem
Jezu,
pomóż nam namaszczać Tobą wszystkie miejsca, gdzie idziemy.
Zanurz
nasze dusze w Twoim duchu i życiu.
Przeniknij
i posiądź całe nasze bycie tak zupełnie,
by
było wyłącznie odblaskiem Ciebie.
Świeć
przez nas
i
bądź w nas tak,
aby
każda dusza, którą napotkamy,
mogła
odczuć Twoją obecność w nas.
Pozwól
jej spojrzeć i widzieć nie nas,
ale
tylko Jezusa!
Zamieszkaj
z nami,
a
wtedy zaczniemy świecić, jak Ty świecisz,
tak
świecić, aby być światłem dla innych;
światło,
Jezu, będzie całe z Ciebie,
nic
nie będzie pochodzić od nas;
to
będziesz Ty, światło padające na innych, przez nas.
Niech
to chwali Ciebie
w
sposób, jaki najbardziej umiłowałeś:
światło
na wszystkich wokół.
Pozwól
nam głosić Cie bezgłośnie,
nie
przez słowa, ale przykład
zniewalający
siłą
oddziaływania
tego, co czynimy,
jako
widzialna pełnia miłości, którą nasze serca mają dla Ciebie.
Amen.
Jest to
ulubiona Matki Teresy z Kalkuty - modlitwa bł. Kardynała J. H.
Newmana - zaczerpnięta z książki pt. Matka Teresa Ukryty
ogień (Joseph Langford MC), którą z początku sama a
potem wraz z Siostrami odmawiała codziennie.
poniedziałek, 17 listopada 2014
Sakrament pojednania - pocałunek Jezusa (zaczerpnięte z dwumiesięcznika Miłujcie się)
Przedstawiamy kolejny opis mistycznych doświadczeń Cataliny, współcześnie żyjącej Boliwijki. Tym razem dotyczy on sakramentu pojednania. Opisane przez autorkę widzenia są udzielonymi jej przez Boga przeżyciami mistycznymi. Poprzez wzruszające obrazy Pan Bóg pragnął podkreślić ważność sakramentu pojednania oraz ukazać całą prawdę o tym, co dokonuje się podczas każdej spowiedzi. Pragniemy przypomnieć, że władze kościelne w Cochabambie, z arcybiskupem Reném Fernandezem-Apazą na czele, uznały doświadczenia mistyczne Cataliny oraz jej pisma za prawdziwe znaki Boże, dlatego zezwoliły na ich publikację.
„Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zagubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: »Cieszcie się razem ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła«. Powiadam wam: tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15, 4-8).
Ty, który gładzisz grzechy świata
We wtorek 8 lipca udaliśmy się do miejscowości Cozumel, gdzie zostaliśmy zaproszeni, by wygłosić konferencję. Pan Bóg poprosił mnie, bym przekazała pewnej dziewczynie następującą wiadomość: „Powiedz jej, że długo czekałem na ten moment i że pragnę jej całkowitego oddania”. Była to dziewczyna, która chciała odbyć spowiedź generalną u naszego kierownika duchowego. Kiedy przekazałam jej wiadomość, rozpłakała się. Pan Bóg poprosił mnie wtedy, żebym jej pomogła. Rozmawiałyśmy aż do momentu przyjścia księdza. Kiedy wspólnie odchodzili, zobaczyłam nagle, że dziewczynę otacza duża grupa osób – dziesięć, może dwanaście – i chce wejść razem z nią do pokoju, w którym miała się spowiadać. W pierwszej chwili byłam zaskoczona, lecz szybko zrozumiałam, że to, co widzę, jest mistycznym doświadczeniem, i zaczęłam się modlić.
Słyszałam jednocześnie odgłosy donośnej rozmowy, której towarzyszyła ogłuszająca muzyka w rytmie bębnów, a także dwa chóry. Jeden składał się z paru osób śpiewających fatimskie Ave Maria, drugi recytował w oddali: »Chwała i cześć Bogu Stwórcy, Synowi Odkupicielowi i Duchowi Świętemu...!«. Uklękłam, prosząc Boga o światło dla spowiadającej się dziewczyny. Zaraz potem usłyszałam czyjeś wrzaski. Spojrzałam w stronę, z której dochodził hałas. Okazało się, że był to balkon od pokoju, do którego udała się ona wraz z naszym kierownikiem duchowym. To, co zobaczyłam, było przerażające: ohydne postacie, zdeformowane stworzenia, które wybiegały z krzykiem, rzucając się w dół z balkonu. W pierwszym odruchu podeszłam do okna, żeby sprawdzić, co dalej się z nimi działo, lecz na dole nie było nikogo.
Właśnie wtedy do pokoju wszedł ten sam przyjaciel, który poprosił mojego kierownika duchowego o spowiedź dla tej dziewczyny. Oboje słyszeliśmy wyraźnie szczęk łańcuchów i zgrzyt metalu i wydawało się nam, że zaraz runą ściany i sufit. Zaczęliśmy się modlić. Mówiłam mu, żeby się nie bał, że takie odgłosy towarzyszą zwykle wściekłości demona, z którego władania wydziera się ludzką duszę. Mężczyzna przez chwilę modlił się ze mną, po czym musiał odejść. Przez parę minut modliłam się sama. Nie wiem, jak długo to trwało. Nagle jakieś światło kazało mi otworzyć oczy. Zobaczyłam, że ściana oddzielająca mój pokój od pokoju, w którym spowiadała się dziewczyna, zniknęła.
Ona siedziała tam i spowiadała się, lecz nie przed księdzem, tylko przed samym Jezusem, który zajął miejsce kapłana. Widziałam postać Jezusa z boku. Podpierał brodę o złożone jak do modlitwy ręce i wsłuchiwał się uważnie. Za dziewczyną, przy drzwiach do pokoju, stała grupa osób. Można było między nimi rozpoznać zakonnicę ubraną w niebieski habit i czarny welon. Tuż obok niej stał niezwykle wysoki anioł z ogromnymi skrzydłami (bardzo majestatyczna postać), który rozglądał się uważnie na wszystkie strony, a w prawej ręce trzymał włócznię. Pomyślałam, że może to być św. Michał Archanioł lub jeden z dowódców jego anielskiej gwardii. W głębi, po prawej stronie Jezusa i spowiadającej się dziewczyny, rozpoznałam Matkę Bożą. Stała ubrana w szaty Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Miała suknię w perłowym kolorze, uszytą z materiału przypominającego jedwab, i płaszcz w kolorze „rumianego pieczywa” lub karmelu, z symbolami tego właśnie wizerunku Najświętszej Dziewicy. Dwaj wysocy, uzbrojeni we włócznie aniołowie z równą uwagą, co anioł stojący przy drzwiach, obserwowali wszystko, co działo się dookoła. Czujni i uważni, wydawali się pełnić straż przy Matce Najświętszej, która stała z rękoma złożonymi do modlitwy i patrzyła w niebo. Było tam również mnóstwo małych aniołów, które pojawiały się i znikały, sprawiając wrażenie przezroczystych. W pewnym momencie Jezus uniósł rękę i wyciągnął ją w kierunku dziewczyny, tak że prawie dotykał jej głowy. Dłoń Jezusa była pełna światła; wychodziły z niej złociste promienie, które padały na dziewczynę, okrywały ją swym blaskiem i przemieniały. Widziałam, jak z każdą chwilą zmieniała się jej twarz, tak jakby ktoś zdejmował z niej maskę... Wcześniej zacięta, teraz stawała się bardziej szlachetna, delikatna i pełna pokoju.
W chwili, w której Jezus udzielał dziewczynie rozgrzeszenia, Matka Boża uklękła i skłoniła głowę, a wszystkie postacie znajdujące się wokół niej zrobiły to samo. Jezus wstał, zbliżył się do penitentki, a ja dopiero wtedy mogłam zobaczyć, że na miejscu, na którym siedział, przez cały czas znajdował się kapłan. Pan Jezus objął dziewczynę i pocałował ją w policzek. Potem obrócił się, objął kapłana i także pocałował go w policzek. W tym momencie wszystko wypełniło się niezwykłym światłem, które zniknęło, unosząc się w górę, tak jak zniknęło również całe widzenie, a ja znowu znalazłam się naprzeciw ściany mojego pokoju.
Pan Bóg obdarował mnie najpierw tym niezwykłym doświadczeniem mistycznym, a następnie wypowiedział te słowa: „Gdyby ludzie wiedzieli, jakiej przemiany doznaje dusza podczas dobrze odbytej spowiedzi i zdawali sobie sprawę z obecności Ducha Świętego, który mieszka w niej na mocy łaski uświęcającej, przyjmowaliby ją na kolanach”. Kiedy dziewczyna wyszła z pokoju, w którym się spowiadała, poczułam ogromne pragnienie, żeby przed nią uklęknąć. Uścisnęłam ją jednak tylko z całego serca; wiedziałam przecież, że przytulam osobę, którą wcześniej przytulił Jezus. Wyglądała zupełnie inaczej, wydawała się młodsza i szczęśliwsza. Opowiedziałam o wszystkim swojemu kierownikowi duchowemu, z którym – dziękując Bogu – trwaliśmy dalej na wspólnej modlitwie. W nocy Pan Bóg mnie poprosił, żebym się przygotowała do opisania wszystkiego, co widziałam, w książce poświęconej sakramentowi miłosierdzia, w szczególności pojednaniu, a co stanowi powyższy tekst.
Dwa dni później Pan Bóg powiedział, że będziemy kontynuować naszą pracę, i nagle znalazłam się w kościele, naprzeciwko grupy osób czekających w kolejce do spowiedzi. Moim oczom ukazały się liczne „cienie”, o ludzkich kształtach i głowach zwierząt. Pętały one powrozem szyję i czoło osoby, która szła do konfesjonału, szepcąc jej coś na ucho... Nagle jeden z cieni odłączył się niezauważalnie od reszty i przybrał postać kobiety o bardzo prowokacyjnym stroju i wyglądzie, która przeszła przed mężczyzną mającym się właśnie spowiadać. On, rozkojarzony, utkwił w niej spojrzenie. Ohydne stworzenia, bardzo z siebie zadowolone, śmiały się do rozpuku. Mocował się z nimi jakiś anioł, usiłując przepędzić te dzikie bestie.
Inną osobą, która czekała w kolejce do spowiedzi, była młoda, bardzo skromna dziewczyna, trzymająca w rękach książeczkę do nabożeństwa. Skupiona, czytała i rozmyślała. Cienie zbliżały się do niej na pewną odległość, lecz nie były w stanie zrobić jej nic złego, tak jakby Anioł Stróż dziewczyny był od nich silniejszy. Czekałam na to, co się dalej wydarzy. Kiedy dziewczyna skończyła się spowiadać, jej strój nie wyglądał już tak jak chwilę wcześniej. Miała na sobie długą, perłową, prawie białą szatę, a na głowie koronę z kwiatów. Odchodziła w towarzystwie czterech aniołów, którzy szli razem z nią w stronę ołtarza. Jej twarz była pełna pokoju. Uklękła przy ołtarzu, by odmówić modlitwę, z pewnością tę zadaną jej jako pokutę, a rozmodleni aniołowie trwali przy niej. W tym momencie widzenie się skończyło, a ja znowu znalazłam się w swoim pokoju.
Pan Bóg powiedział do mnie: „Widziałaś przed chwilą dwie osoby przystępujące do sakramentu pojednania. Mężczyzna podchodził do konfesjonału rozkojarzony i bez wcześniejszego przygotowania. Złe duchy zawsze działają wtedy z większą mocą. W przeciwieństwie do niego młoda dziewczyna przygotowywała się do spowiedzi, modliła się, prosiła niebo o pomoc. To dlatego demony nie mogły się do niej zbliżyć, a jej Anioł Stróż, którego w modlitwie przyzywała, bronił jej skutecznie”.
Później Pan Bóg dodał: „Wszyscy powinniście się modlić o dobrą spowiedź dla tych, którzy do niej przystępują, bo każda spowiedź człowieka może być jego ostatnią”.
Zrozumiałam wtedy, że dzięki modlitwie wstawienniczej również wszystkie te osoby, które znajdowały się w kościele, mogły pomóc spowiednikowi i penitentom. Zdziwiłam się, że Pan Bóg wzywa do modlitwy za spowiedników, gdyż sama, parę dni wcześniej, widziałam, że to Jezus przebacza grzechy, a nie kapłan. Pan Bóg powiedział mi wtedy: „Oczywiście, że spowiednicy potrzebują modlitwy. Tak samo jak inni ludzie mogą ulec pokusie, poddać się rozproszeniu lub zmęczeniu. Pamiętaj, że są tylko ludźmi”.
W nocy Pan Bóg opowiedział, mi co się dzieje z kapłanem, który z powodu własnej opieszałości lub zaniedbania nie wysłuchuje czyjejś spowiedzi. Oto, co mi Jezus powiedział: „Jeśli jakaś dusza pragnie się wyspowiadać, to każdy ksiądz, którego o to poprosi, zobowiązany jest wysłuchać spowiedzi wiernego, chyba że nie będzie mógł tego uczynić z powodu siły wyższej. W przypadku śmierci takiego grzesznika zostanie on bowiem od razu wzięty do raju dzięki swej chęci oczyszczenia i wykazanej skrusze. Ja sam udzielę mu rozgrzeszenia. Ksiądz, który by jednak z wygodnictwa lub przez opieszałość, nie mając żadnego dającego się przed Bogiem usprawiedliwić powodu, odmówił wysłuchania takiej spowiedzi, będzie musiał za swój niegodziwy występek odpowiedzieć przed Bożym Trybunałem i wziąć na siebie winę za te niewysłuchane i nieodpuszczone grzechy. Chyba że sam wcześniej wyzna i odpokutuje swoje przewinienie. Kapłan otrzymał dary, które nie zostały udzielone nawet mojej Matce. Jest ze Mną zjednoczony i działa we Mnie, dlatego zasługuje na szczególny szacunek tych, którzy przychodzą go prosić o sakrament (pojednania). Szacunek ten powinien się wyrażać poprzez odpowiedni sposób traktowania księdza, przyjmowania jego rad i zadanej pokuty oraz godny strój penitenta. Dlatego proszę was o modlitwę za kapłanów, żeby wierni swemu powołaniu i łasce udzielonej im w mojej osobie (in persona Christi), wypraszali ludziom przebaczenie i Miłosierdzie.
Pamiętaj, córko, że na ziemi wszystkie rzeczy mają wartość względną. Niektóre z nich mogą mieć olbrzymią wartość materialną, a ich utrata wpędzi właściciela w ruinę ekonomiczną... Ale na tym się skończy. Człowiek taki zawsze będzie mógł próbować odzyskać całość, lub przynajmniej część utraconego majątku. Jeśli jednak zatraci swą duszę, nic nie uratuje jej przed wiecznym potępieniem.
Refleksja na zakończenie
Drogi Czytelniku (droga Czytelniczko), który(-a) dotrwałeś(-aś) aż do ostatnich linijek mojego świadectwa, czy zadałeś(-aś) już sobie pytanie, kiedy po raz ostatni odbyłeś(-aś) dobrą i świadomą spowiedź? Czy myślisz, że gdyby Pan Bóg wezwał Cię dziś do siebie, został(a)byś zbawiony(-a)? Czy świadomie angażujesz się w sprawy Boże, czy może jesteś letnim i wygodnym chrześcijaninem (letnią i wygodną chrześcijanką), który(-a) w niedzielę na Mszę św. chodzi bardziej z przyzwyczajenia lub dla zachowania pozorów niż kierowany(-a) prawdziwą gorliwością? Czy zadałeś(-aś) sobie pytanie, ile dusz ludzkich pomogłeś(-aś) zbawić? Czy zawsze myślałeś(-aś) o tym, żeby przyjmować Najświętszą Komunię w stanie łaski uświęcającej, czy może należysz do tych, którym się wydaje, że nie muszą się spowiadać przed księdzem, lecz wyłącznie przed Bogiem? Wiedz, że kiedy czytasz te zapiski, ktoś się za Ciebie modli, byś w chwili śmierci – która nadejdzie nieuchronnie – mógł (mogła) czerpać moc z sakramentów, by Twoje odejście było świętem dla nieba i ziemi, byś nie czuł(a) strachu, lecz miłość i radość.
Życzę Ci tego, przez wzgląd na miłosierną miłość Jezusa,
Catalina
18 lipca 2003 roku,
dzień Najdroższej Krwi Jezusa
tłum. Magdalena Brodniewicz
Eucharystia na nowo odkryta (zaczerpnięte z dwumiesięcznika Miłujcie się)
„Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne i «dokonuje się dzieło naszego Odkupienia». Ofiara ta ma do tego stopnia decydujące znaczenie dla zbawienia rodzaju ludzkiego, że Jezus złożył ją i wrócił do Ojca, dopiero wtedy, gdy zostawił nam środek umożliwiający uczestnictwo w niej, tak jakbyśmy byli w niej obecni. W ten sposób każdy wierny może w niej uczestniczyć i korzystać z jej niewyczerpanych owoców”
(Jan Paweł II: Ecclesia de Eucharistia, 11).
Poprzez mistyczne doświadczenia spisane przez Catalinę (Katyę) Rivas, boliwijską stygmatyczkę, Pan Jezus i Matka Boża pragną nauczyć nas owocnie uczestniczyć w tym największym wydarzeniu naszego zbawienia, które uobecnia się w czasie każdej Mszy św. Oto fragmenty zapisków Cataliny:
„W święto Zwiastowania, kiedy weszłam do kościoła na Mszę św., arcybiskup i księża wychodzili już z zakrystii. Matka Boża powiedziała do mnie swoim delikatnym, słodkim, kobiecym głosem: »Dzisiaj jest dzień nauki dla ciebie. Pragnę, abyś się mocno skupiła ze względu na to, czego doświadczysz, ponieważ będziesz dzielić się tym z całą ludzkością«.
Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, był chór pięknych głosów, śpiewający z oddali. Chwilami muzyka zbliżała się, a potem oddalała, tak jak szmer wiatru. Arcybiskup rozpoczął Mszę św. i kiedy doszedł do aktu pokuty, Maryja powiedziała: »Z głębi swojego serca proś Pana, aby przebaczył ci grzechy, którymi Go obraziłaś. W ten sposób będziesz mogła godnie uczestniczyć w tym przywileju, jakim jest Msza św.«. Pomyślałam: »Jestem przecież w stanie łaski uświęcającej, nie dalej jak wczoraj wyspowiadałam się«. Matka Boża odpowiedziała: »Myślisz, że od wczoraj nie obraziłaś Pana? Pozwól, że przypomnę ci parę wydarzeń. (...) A ty mówisz, że nie zraniłaś Boga? Przyszłaś na ostatnią chwilę, kiedy celebransi wychodzili w procesji odprawiać Mszę (...), i zamierzasz uczestniczyć w niej bez wcześniejszego przygotowania... Dlaczego wy wszyscy przychodzicie na ostatnią chwilę? Powinniście przychodzić wcześniej, aby pomodlić się i poprosić Pana, by zesłał swojego Ducha Świętego, by Ten mógł obdarzyć was pokojem i oczyścić was od ducha tego świata, od waszych niepokojów, problemów i rozproszenia. On czyni was zdolnymi przeżyć ten tak święty moment. (...) Przecież to jest największy z cudów. Przyszliście przeżywać moment, kiedy Najwyższy Bóg daje swój największy dar, a nie umiecie tego docenić«.
Ponieważ był to dzień świąteczny, w kościele rozbrzmiała Chwała na wysokości. Matka Boża powiedziała: »Uwielbiaj i błogosław z całej swojej miłości Świętą Trójcę, uznając, że jesteś jednym z Jej stworzeń«.
Nastąpił moment liturgii słowa i Maryja kazała mi powtórzyć: »Panie, dzisiaj chcę słuchać Twojego słowa i przynieść obfity owoc. Proszę, aby Twój Duch Święty oczyścił wnętrze mojego serca, aby Twoje słowo wzrastało i rozwijało się w nim«. Potem Najświętsza Panna powiedziała: »Chcę, abyś uważała na czytaniach i na całej homilii. Pamiętaj o tym, co mówi Biblia, że słowo Boże nie wraca, dopóki nie wyda plonu. Jeśli będziesz pilnie słuchać, część z tego, co usłyszysz, pozostanie w tobie. Powinnaś spróbować przywoływać przez cały dzień te słowa, które zrobiły na tobie wrażenie. Czasem to mogą być dwa wersy, innym razem lektura całej Ewangelii, a czasem tylko jedno słowo. Smakuj je przez resztę dnia, a stanie się to częścią ciebie. Życie zmienia się, jeśli pozwoli się, aby słowo Boże przemieniało osobę«.
Chwilę później nastąpiło ofiarowanie i Matka Boża powiedziała: »Módl się w ten sposób: Panie, ofiarowuję Ci się cała, taka, jaką jestem, wszystko, co mam i co mogę. Wszystko wkładam w Twoje ręce. Boże Wszechmogący, przez zasługi Twojego Syna przemień mnie. Proszę Cię za moją rodzinę, dobrodziejów, za wszystkich ludzi, którzy walczą przeciw nam, za tych, którzy polecali się moim modlitwom«.
Nagle z ławek zaczęły się podnosić jakieś postacie, których wcześniej nie widziałam. Wyglądało to tak, jakby z najbliższego sąsiedztwa każdej osoby obecnej w katedrze wstała inna osoba, i wkrótce kościół zapełnił się młodymi, pięknymi ludźmi. Byli ubrani w lśniąco białe szaty. Ruszyli wszyscy do nawy głównej, a potem poszli w kierunku ołtarza. Matka Boża powiedziała: »Patrz. To są Aniołowie Stróże każdej z osób, która znajduje się w kościele. To właśnie w tym momencie twój Anioł Stróż zanosi twoje dary i prośby przed ołtarz Pana«. Mieli oni bardzo piękne, niemal kobiece rysy twarzy, ich wzrost zaś, budowa ciała oraz ręce były męskie; nagie ich stopy nie dotykały ziemi. Część z nich niosła jakby złotą misę z czymś, co promieniowało czystym, złotym światłem. Najświętsza Panna powiedziała: »To są Aniołowie Stróże tych ludzi, którzy ofiarują Msze św. w wielu intencjach i którzy są świadomi tego, co znaczy ta celebracja. Oni mają coś do ofiarowania Panu. Ofiaruj siebie w tym momencie (...). Podaruj swoje żale, bóle, nadzieje, smutki, radości, prośby. Pamiętaj, że Msza św. ma nieskończoną wartość. Z tego względu bądź hojna w ofiarowywaniu i w prośbach«. Za pierwszymi aniołami postępowali następni, którzy mieli puste ręce. Matka Boża powiedziała: »To są Aniołowie Stróże ludzi, którzy są tutaj, ale nigdy nic nie ofiarują. Nie są zainteresowani przeżywaniem każdego momentu Mszy św. i nie mają daru do zaniesienia przed ołtarz Pana«. Na końcu procesji szli aniołowie, którzy byli dosyć smutni, z rękami splecionymi na modlitwie, ale ze spuszczonym wzrokiem. »To są Aniołowie Stróże ludzi, którzy są tutaj, ale którzy przyszli z obowiązku, bez pragnienia uczestniczenia we Mszy św. Aniołowie idą dalej smutni, ponieważ nie mają nic do złożenia na ołtarzu, poza własnymi modlitwami. (...) Nie zasmucaj swojego Anioła Stróża. Proś o wiele, ale nie tylko dla siebie, lecz dla wszystkich. Pamiętaj, że ofiara, która najbardziej się podoba Panu, to ta, gdy samą siebie ofiarujesz jako ofiarę całopalną, tak aby Jezus mógł przemienić ciebie przez swoje zasługi. Co możesz ofiarować Ojcu sama z siebie? Nicość i grzech. Ojcu podobają się ofiary połączone z zasługami Jezusa«.
Nastąpił końcowy moment prefacji i kiedy wierni odmawiali Święty, Święty, Święty..., nagle wszystko, co znajdowało się z tyłu celebransów, zniknęło. Za lewą stroną arcybiskupa pojawiły się tysiące aniołów. Ubrani byli oni w tuniki, podobne do białych szat kapłanów czy ministrantów. Wszyscy uklękli z rękoma złączonymi na modlitwie i skłaniali głowy, oddając cześć. Słychać było piękną muzykę, tak jakby liczne chóry z różnymi głosami śpiewały unisono razem z ludźmi: "Święty, Święty, Święty"…
Nastąpił moment konsekracji, moment cudu nad cudami. Za arcybiskupem pojawił się tłum ludzi. Wszyscy mieli na sobie takie same tuniki, ale w kolorach pastelowych. Ich twarze były lśniące, pełne radości. Mogłoby się komuś wydawać (nie umiem powiedzieć dlaczego), że byli ludźmi w różnym wieku, ale ich twarze miały szczęśliwy wyraz i były bez zmarszczek. Klęknęli, podobnie jak przy śpiewie Święty, Święty, Święty… Matka Boża powiedziała: »To są wszyscy święci i błogosławieni. Pomiędzy nimi są dusze twoich krewnych, którzy już cieszą się oglądaniem Boga«. Potem zobaczyłam Matkę Bożą, dokładnie po prawej stronie arcybiskupa, krok za celebransem. Była zawieszona lekko nad podłogą, klęcząc, ubrana w jasną, przeźroczystą, ale jednocześnie świetlaną niczym krystaliczna woda tkaninę. Najświętsza Panna, ze złożonymi rękoma, spoglądała uważnie i z szacunkiem na celebransa. Mówiła do mnie stamtąd, ale cicho, prosto do serca, nie spoglądając na mnie: »Dziwi cię, że widzisz Mnie stojącą za arcybiskupem, nieprawdaż? Tak właśnie powinno być (...). Z całą miłością, jaką Mój Syn Mi daje, nigdy nie dał Mi godności, jaką obdarzył kapłanów – daru kapłaństwa do uobecniania codziennego cudu Eucharystii. Z tego powodu czuję głęboki szacunek dla księży i dla cudu, jaki Bóg czyni przez ich posługę. To właśnie zmusza mnie do klęknięcia tutaj, za nimi«.
Przed ołtarzem pojawiły się cienie ludzi w szarych kolorach, ze wzniesionymi rękoma. Maryja powiedziała: »To są błogosławione dusze czyśćcowe, które czekają na wasze modlitwy, aby dokonało się ich oczyszczenie. Nie przestawajcie modlić się za nich. Oni modlą się za was, ale nie mogą modlić się za siebie. To wy macie się za nich modlić, aby pomóc im wydostać się z czyśćca, aby mogli być z Bogiem i cieszyć się wiecznie Jego obecnością«. Maryja dodała: »Teraz widzisz, że jestem tutaj cały czas. Ludzie udają się na pielgrzymki, szukając miejsc, gdzie się objawiłam. To dobrze ze względu na łaski, które tam otrzymają. Ale podczas żadnego z objawień, w żadnym innym miejscu, nie jestem bardziej obecna niż w czasie Mszy św. Zawsze Mnie znajdziesz u stóp ołtarza, gdzie odprawia się Eucharystię. U stóp tabernakulum trwam z aniołami, ponieważ jestem zawsze z Jezusem«. Widząc to piękne oblicze Matki oraz wszystkich innych z promieniującymi twarzami, złączonymi rękoma, czekających na cud, który powtarza się nieustannie, czułam się, jakbym była w samym niebie. »I pomyśl, że są ludzie, którzy w tym momencie są rozproszeni na rozmowie. Przykro mi to mówić, że wiele osób stoi z założonymi rękoma, tak jakby składali hołd Panu jak równemu sobie. Powiedz wszystkim ludziom, że nigdy człowiek nie jest bardziej człowiekiem, niż kiedy upada na kolana przed Bogiem« – dodała Maryja.
Celebrans wypowiedział słowa konsekracji. Choć był człowiekiem normalnego wzrostu, nagle zaczął rosnąć i wypełniać się nadnaturalnym światłem, które otoczyło go i przybrało na sile wokół jego twarzy. Z tego powodu nie mogłam zobaczyć jego rysów. Kiedy podniósł Hostię, zobaczyłam jego ręce. Na ich wierzchniej stronie miał jakieś znaki, które emanowały światłem. To był Jezus! W tym momencie Hostia zaczęła rosnąć i stała się wielka. Na niej ukazała się cudowna twarz Jezusa spoglądającego na swój lud. Instynktownie chciałam skłonić głowę, ale Matka Boża powiedziała: »Nie patrz na dół. Podnieś swój wzrok i kontempluj Go. Wpatruj się w Niego i powtarzaj modlitwę z Fatimy: Panie, wierzę, adoruję, ufam i kocham Ciebie. Proszę o przebaczenie za tych, którzy nie wierzą, nie adorują, nie ufają i nie kochają Ciebie. (...) Teraz powiedz Mu, jak bardzo Go kochasz, i składaj hołd Królowi królów«. Wydawało mi się, że byłam jedyną osobą, na którą patrzył z ogromnej Hostii, ale zrozumiałam, że On w ten sposób, tj. z bezgraniczną miłością, patrzy na każdą osobę. Celebrans położył na ołtarzu Hostię i natychmiast wrócił do normalnych rozmiarów. Kiedy wypowiedział słowa konsekracji wina, pojawiła się światłość, a ściany i sufit kościoła zniknęły. Nagle zobaczyłam zawieszonego w powietrzu Jezusa ukrzyżowanego. Byłam w stanie kontemplować Jego twarz, pobite ramiona i pokaleczone ciało. Z prawej strony piersi miał ranę, z której w lewym kierunku wytryskiwała krew oraz coś, co przypominało wodę, ale było bardzo błyszczące – w prawym kierunku. Wyglądało to jak strumienie światła spływające na wiernych. W tym momencie Matka Boża powiedziała: »To jest cud nad cudami. Powiedziałam wcześniej, że Pan nie jest skrępowany ani czasem, ani miejscem. W momencie konsekracji całe zgromadzenie jest zabierane do stóp Kalwarii, w chwili ukrzyżowania Jezusa«.
Kiedy mieliśmy odmawiać Ojcze nasz, Jezus, po raz pierwszy podczas celebracji, odezwał się do mnie: »Poczekaj, chcę, abyś modliła się z najgłębszego wnętrza, z jakiego tylko możesz wołać. Przypomnij sobie osobę czy osoby, które najbardziej cię w życiu zraniły i wyrządziły ci krzywdę, tak abyś mogła objąć je swoim sercem i powiedzieć im: W imię Jezusa Chrystusa przebaczam wam i życzę pokoju. W imię Jezusa proszę, abyście mi przebaczyli i życzyli pokoju. Jeśli osoba zasłużyła na ten pokój, otrzyma go i poczuje się lepiej. Jeśli nie jest w stanie się nań otworzyć, powróci on do twojego serca. Ale nie chcę, abyś otrzymywała czy ofiarowała pokój, kiedy nie jesteś w stanie przebaczyć i doświadczyć tego pokoju najpierw w swoim sercu«. »Uważaj, co czynisz – mówił Pan Jezus – powtarzasz w Ojcze nasz: odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Jeśli możesz przebaczyć, ale nie możesz zapomnieć, jak wiele osób mówi, stawiasz warunki Bożemu przebaczeniu. Mówisz: ¬Przebacz mi tylko tak, jak ja jestem w stanie przebaczyć, ale nie więcej«.
Arcybiskup powiedział: »obdarz nas pokojem i jednością«, a potem »pokój Pański niech zawsze będzie z wami«. Nagle zobaczyłam, że pomiędzy niektórymi ludźmi przekazującymi sobie znak pokoju znajdowało się bardzo intensywne światło. Prawdziwie odczułam uścisk Jezusa w tym świetle. To On uściskał mnie, dając mi swój pokój, ponieważ w tym momencie byłam w stanie przebaczyć i wyrzucić z mojego serca wszystkie żale przeciwko innym ludziom. Jezus pragnie dzielić ten moment radości, uściskać nas i życzyć nam swojego pokoju.
Nastąpił moment Komunii św. celebransów. Kiedy arcybiskup przyjął Komunię św., Matka Boża powiedziała: »Powtarzaj ze mną: Panie, błogosław kapłanom, pomóż im, oczyść ich, kochaj ich, opiekuj się nimi i wspieraj ich swoją miłością«.
Ludzie zaczęli opuszczać ławki, aby przystąpić do Komunii św. Nastąpił wielki moment spotkania. Pan powiedział do mnie: »Poczekaj chwilę, chcę, abyś coś zobaczyła«. Wewnętrzny impuls kazał mi skierować wzrok na pewną osobę, która wyspowiadała się przed Mszą św. Kiedy ksiądz umieścił Świętą Hostię na jej języku, błysk światła, podobnego do czystego złota, przeszedł prosto przez tę osobę – najpierw przez jej plecy, potem otoczył ją z tyłu, następnie dookoła jej ramion, a na końcu głowy. Pan powiedział: »Oto jak raduję się, obejmując duszę, która przychodzi z czystym sercem, aby Mnie przyjąć«. Głos Jezusa był głosem szczęśliwej osoby. Kiedy poszłam przyjąć Komunię św., Jezus powiedział do mnie: »Ostatnia Wieczerza była momentem największej bliskości ze Mną. W tej godzinie miłości ustanowiłem coś, co mogło być pojęte jako największy akt obłędu w oczach człowieka – uczyniłem siebie więźniem miłości, ustanowiłem Eucharystię. Chciałem pozostać z wami do końca świata, ponieważ Moja miłość nie mogła znieść, że zostalibyście sierotami, wy, których kocham bardziej niż własne życie«.
Kiedy wróciłam na swoje miejsce i uklęknęłam, Pan powiedział: »Słuchaj!«. Chwilę później usłyszałam modlitwę siedzącej przede mną kobiety, która właśnie przyjęła Komunię św. Jezus powiedział smutnym głosem: »Zanotowałaś jej modlitwę? Ani razu nie powiedziała, że Mnie kocha. Ani razu nie podziękowała Mi za dar, jaki jej dałem, zniżając swoją Boskość do jej biednego człowieczeństwa, po to by przyciągnąć ją do siebie. Ani razu nie powiedziała: dziękuję Ci, Panie. To była litania próśb. I tak robią prawie wszyscy, którzy przychodzą Mnie przyjąć. Umarłem z miłości i zmartwychwstałem. Z miłości czekam na każdego z was i z miłości zostaję z wami (...). Ale wy nie zdajecie sobie sprawy z tego, że potrzebuję waszej miłości. Pamiętajcie, że jestem Żebrakiem miłości w tej wzniosłej godzinie dla duszy«.
Kiedy celebrans miał udzielać błogosławieństwa, Matka Boża powiedziała: »Bądź pilna i uważaj (...). Robisz jakiś stary znak zamiast znaku krzyża. Pamiętaj, że to błogosławieństwo może być ostatnim, jakie otrzymujesz z rąk kapłana. Kiedy wychodzisz z kościoła, nie wiesz, czy umrzesz czy nie. Nie wiesz, czy będziesz miała okazję otrzymać błogosławieństwo od innego kapłana. Te konsekrowane ręce dają ci błogosławieństwo w Imię Świętej Trójcy. Dlatego zrób znak krzyża z szacunkiem, tak jakby miał być on ostatnim w twoim życiu«.
Jezus poprosił mnie, abym została z Nim kilka minut po zakończeniu Mszy św. Powiedział: »Nie wychodź w pośpiechu, kiedy Msza jest skończona. Zostań na moment w Moim towarzystwie, ciesz się nim i pozwól Mi cieszyć się twoim”. Zapytałam Go: »Panie, jak długo zostajesz z nami po Komunii?«. Odpowiedział: »Przez cały czas, póki ty chcesz zostać ze Mną. Jeśli będziesz mówić do Mnie przez cały dzień, zwracając się do Mnie w czasie wypełniania swoich obowiązków, będę cię słuchał. Jestem zawsze z tobą. To ty Mnie opuszczasz. Wychodzisz po Mszy i uważasz, że dzień obowiązku się skończył. Nie myślisz, że chciałbym dzielić twoje życie rodzinne z tobą, przynajmniej w Dniu Pańskim. (...) Wiem wszystko. Czytam nawet największe sekrety ludzkich serc i umysłów. Ale cieszę się, kiedy Mi mówisz o swoim życiu, kiedy pozwalasz Mi uczestniczyć w nim jako członek rodziny czy najbliższy przyjaciel. O, jak wiele łask człowiek traci, nie dając Mi miejsca w swoim życiu!«.
Jezus powiedział: »Powinniście przewyższać w cnocie aniołów i archaniołów, ponieważ oni nie mają radości przyjmowania Mnie jako pokarmu, jak to jest w waszym przypadku. Oni piją kroplę ze źródła, ale wy, którzy macie łaskę przyjmowania Mnie, macie cały ocean«.
Inna rzecz, o której Pan mi powiedział z bólem, dotyczyła ludzi, którzy spotykają się z Nim z przyzwyczajenia. Ta rutyna sprawia, że niektórzy ludzie są tak obojętni, że nie mają nic do powiedzenia Jezusowi, kiedy przyjmują Go w Komunii św. Powiedział również, że jest także wiele dusz konsekrowanych, które utraciły swój entuzjazm bycia zakochanym w Panu i traktują swoje powołanie jak zawód. Potem Jezus mówił o owocach, które muszą się pojawić po każdej przyjętej Komunii św. Zdarza się, że są ludzie, którzy przyjmują codziennie Pana, spędzają wiele godzin na modlitwie i wykonują liczne dzieła, ale mimo to nie dokonuje się przemiana ich życia. Dary, jakie otrzymujemy w Eucharystii, powinny przynieść owoce nawrócenia, wyrażające się w postawie i czynach miłosierdzia wobec braci i sióstr.
Catalina, świecka misjonarka eucharystycznego Serca Jezusa (tłum. i oprac. Maria Zboralska)
O modlitwie (zaczerpnięte z dwumiesięcznika Miłujcie się)
Przedstawiamy kolejny fragment zapisków Cataliny Rivas, współcześnie żyjącej mistyczki z Boliwii. Tym razem są to słowa Pana Jezusa zachęcające nas do wytrwałej, ufnej modlitwy zanoszonej z pokorą. Pragniemy przypomnieć, że władze kościelne w Cochabamby, z arcybiskupem Reném Fernandezem-Apazą, uznały doświadczenia mistyczne Cataliny oraz jej pisma za prawdziwe znaki Boże, dlatego zezwoliły na ich publikację.
Powiedziałem: „Proście, a otrzymacie”. Nie zapominajcie jednak, że abyście zostali wysłuchani, musicie w odpowiedni sposób prosić. Wielu prosi, ale nie każdy otrzymuje, ponieważ nie prosi tak, jak powinien to czynić, czyli: z pokorą, z wiarą i z wytrwałością.
Nie toleruję pychy. Wiedzcie, że nie będą wysłuchane modlitwy tych, którzy ufają tylko swojej sile i wierzą, że są lepsi od innych. Nie jestem natomiast głuchy na wołania ludzi pokornych. Modlitwy skruszonych wznoszą się do nieba i nie wracają, dopóki nie zostaną wysłuchane przeze Mnie. Wiedzcie, że kiedy uniżacie się, bezzwłocznie zmierzam do was, by was objąć. Ale jeśli stajecie się zarozumiali i dumni z powodu waszej mądrości i czynów, oddalam się od was i pozostawiam was samych sobie. Nie gardzę nawet największymi grzesznikami, gdy prawdziwie żałują za grzechy i uniżają się w mojej obecności, wyznając, że są niegodni moich łask. Nikt, kto wierzy we Mnie, nie zostanie zlekceważony. Niech wiedzą o tym wszyscy grzesznicy. Nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś Mi zawierzył i został opuszczony, i to bez względu na to, jak wiele grzechów popełnił. Kto zwraca się do Mnie z wiarą, prosząc o łaski, które są natury duchowej i są pożyteczne dla jego duszy, może być pewien, że je otrzyma. Ja nie czynię jak ludzie, którzy obiecują, a potem nie dotrzymują słowa. Oni tak robią, ponieważ bądź kłamali przy składaniu obietnicy, bądź z upływem czasu zmienili zdanie. Ja jednak nie mogę kłamać, ponieważ jestem prawdą; nie mogę zmienić zdania, ponieważ jestem sprawiedliwością i prawością i znam konsekwencje własnych czynów. Jak więc mógłbym nie dotrzymać danych wam obietnic?
Zachęcam was, byście prosili Mnie o potrzebne łaski. To dlatego powiedziałem: „Proście, a otrzymacie; szukajcie a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam”. Jak mógłbym nawoływać was, byście prosili mnie o łaski, jeśli moją wolą nie byłoby udzielanie ich? Jeśli będziecie prosić Mnie o rzeczy, które są pożyteczne dla waszego zbawienia i będziecie modlić się z wiarą, wysłucham was. Nie mogę spełnić natomiast próśb, które dotyczą rzeczy szkodliwych dla waszych dusz. Dla przykładu: jeśli ktoś myśli o tym, aby się zemścić za jakieś zranienie albo dokonać jakiejś obrazy i modli się o moje wsparcie, nie zostanie wysłuchany. Prosząc bowiem o coś złego lub niesprawiedliwego, grzeszy się przeciwko Mnie.
Podobnie jeśli przywołujecie Bożą pomoc, bo chcecie, abym was wspierał, nie możecie stawiać jakiejkolwiek przeszkody w waszej modlitwie. Na przykład jeśli prosicie o siły do pokonania pokus, a jednocześnie nie chcecie rezygnować z okazji do popełnienia grzechu, nie liczcie na to, że spełnię waszą prośbę. Gdy więc pomimo modlitwy zgrzeszycie, nie możecie winić za to Mnie, mówiąc: „Prosiłam(-em) Boga, aby dał mi siły do pokonania grzechu, ale mnie nie wysłuchał”. To wy sami, stawiając przeszkody, sprawiacie, że wasza modlitwa jest bezużyteczna i że nie mogę spełnić waszej prośby.
Doczesne łaski (np. zwycięstwo w sporze, dobre żniwa, wolność od chorób czy prześladowań) będą udzielone jedynie wtedy, jeśli będzie to pożyteczne dla waszego zdrowia duchowego. W przeciwnym wypadku odrzucę takie prośby, ponieważ kocham was, a wiem, że takie łaski mogłyby spowodować szkody w waszych duszach. Nie daję pewnych łask, kierowany swoim miłosierdzia, a innych udzielam dla kary. Jeśli zatem nie otrzymujecie łask, o które prosicie, cieszcie się, ponieważ lepiej jest dla was, że takie łaski nie zostały wam udzielone... Wielokrotnie prosicie o truciznę, która by was zabiła. To dlatego musicie pozwolić, aby to moja wola spełniała wasze prośby, bo ona wie, czy dotyczą one czegoś, czego naprawdę potrzebujecie.
O duchowe łaski, takie jak: przebaczenie grzechów, wytrwałość w cnocie czy miłość do Mnie, trzeba prosić w sposób pewny i bezwarunkowy, z głęboką nadzieją, że się je otrzyma. Grzesznicy! Jeśli nie zasługujecie, aby otrzymać łaski, proście w moje Imię, ja mam bowiem wielkie zasługi przed moim Ojcem. Ze względu na nie otrzymacie wszystko, o co poprosicie.
Proście wytrwale, przede wszystkim nie ulegajcie znużeniu z powodu ciągłego ponawiania próśb. Właśnie dlatego powiedziałem: „Nie ustawajcie w modlitwie, uczyńcie całe wasze życie modlitwą”. Nie pozwólcie, aby cokolwiek powstrzymało was od modlitwy, ponieważ zaprzestając zwracania się do Mnie, sami pozbawiacie się Boskiego wsparcia i wystawiacie się na pokusy.
Wytrwałość w łasce jest darem całkowicie darmo danym, który otrzymujecie nie ze względu na wasze zasługi, ale dzięki waszym modlitwom. Łańcuchowi Boskiego wspomożenia musi odpowiadać łańcuch modlitw, bez którego rzadko udzielam łask. Jeśli przerwiecie modlitwy i przestaniecie prosić, ja również wstrzymam łańcuch mojego wstawiennictwa i w ten sposób utracicie wytrwałość. Przeczytajcie: „Dalej mówił do nich: »Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przyszedł do mnie z drogi, a nie mam, co mu podać. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje«” (Łk 11, 5-8).
Ludzie denerwują się, kiedy ktoś im się naprzykrza i prosi o coś. Mnie nie drażni wasze natręctwo w modlitwie – wręcz przeciwnie, cieszę się z waszej wytrwałości i zachęcam was, abyście przedstawiali mi swoje prośby wielokrotnie. Mówiąc: „szukajcie, kołaczcie”, chciałem, abyście zrozumieli, że musicie być jak biedni żebracy, którzy proszą o jałmużnę i którzy nawet wtedy, gdy ludzie ich odprawiają z niczym, nie przestają prosić i domagać się, aż nie zostanie im cokolwiek podarowane.
Proście o wytrwałość w każdym momencie: kiedy się budzicie, modlicie, uczestniczycie we Mszy św., adoracji Najświętszego Sakramentu, kładziecie się spać... a zwłaszcza wtedy, gdy Zły namawia was do popełnienia grzechu. Zawsze módlcie się słowami: „Pomóż mi, wspieraj mnie, oświeć mnie, daj mi siłę, nie opuszczaj mnie”. Proście mnie o łaski za pośrednictwem mojej Matki, ponieważ Jej niczego nie odmawiam. Ona jest osłodą dla grzeszników, ratunkiem dla cierpiących i źródłem wszelkiej łaski.
tłum. i oprac. Maria Zboralska
poniedziałek, 17 lutego 2014
Rozmowa miłosiernego Boga z duszą doskonałą (DZ 1489)
- Dusza: Panie i Mistrzu mój, pragnę pomówić z Tobą.
- Jezus: Mów, bo słucham cię w każdy czas, dziecię u(93)miłowane; zawsze czekam na ciebie. O czym też pragniesz pomówić ze Mną?
- Dusza: Panie, naprzód wylewam u stóp Twoich swe serce, jako wonność wdzięczności za tyle łask i dobrodziejstw, którymi mnie nieustannie obsypujesz, i choćbym je chciała zliczyć, to nie jestem w stanie. Pamiętam tylko to, że nie było momentu w życiu moim, w którym bym nie doznawała opieki i dobroci Twojej.
- Jezus: Miła Mi jest rozmowa twoja, a dziękczynienie otwiera ci nowe skarby łask, ale, dziecię Moje, może byśmy pomówili nie tak ogólnie, ale w szczegółach o tym, co ci najwięcej na sercu leży; pomówimy poufnie, szczerze, jako dwa serca wzajemnie się kochające.
- Dusza: O mój miłosierny Panie, są tajemnice w moim sercu, o których prócz Ciebie nikt o nich nie wie i wiedzieć nie będzie, bo choćbym je chciała wypowiedzieć, nikt by mnie nie zrozumiał. Wie coś niecoś zastępca Twój, bo przecież się przed nim spowiadam, ale o tyle tylko, o ile jestem mu zdolna odsłonić te tajemnice, reszta pozostaje między nami na wieczność, o mój Panie! (94) Okryłeś mnie płaszczem miłosierdzia swego, przebaczając mi zawsze grzechy. Nie odmówiłeś mi ani razu swego przebaczenia, ale litując się nade mną, zawsze obdarowywałeś mnie życiem nowym, życiem łaski. Abym nie miała w niczym wątpliwości, oddałeś mnie pod czułą opiekę Kościoła swojego, tej prawdziwej czułej Matki, która mnie w Twoim imieniu upewnia o prawdach wiary i czuwa, abym nigdy nie błądziła. A szczególnie w trybunale miłosierdzia Twego dusza moja doznaje całego morza łaskawości. Aniołom upadłym nie dałeś czasu do pokuty, nie przedłużyłeś im czasu miłosierdzia. O mój Panie, postawiłeś na drodze mojego życia świętych kapłanów, którzy mi drogę pewną wskazują. Jezu, jest jeszcze jedna tajemnica w mym życiu - najgłębsza, ale i najserdeczniejsza - to Ty sam pod postacią chleba, kiedy przychodzisz do mojego serca. Tu jest cała tajemnica mojej świętości. Tu serce moje złączone z Twoim staje się jedno, tu już nie istnieją żadne tajemnice, bo wszystko Twoje - moim jest, a moje - Twoim. Oto wszechmoc i (95) cud Twojego miłosierdzia. Choćby wszystkie języki razem złączone, ludzkie i anielskie - nie znajdą dosyć słów na wysłowienie tej tajemnicy miłości i niezgłębionego miłosierdzia Twego. Kiedy rozważam tę tajemnicę miłości, serce moje wpada w nową ekstazę miłości, a mówię Ci o wszystkim, Panie, milcząc, bo mowa miłości jest bez słów, bo nie uchodzi ani jedno drgnienie serca mojego. O Panie, pomimo wielkiego zniżenia Twego wielkość Twoja spotęgowała się w mej duszy, i dlatego obudziła się w duszy mojej jeszcze większa miłość ku Tobie - jedyny przedmiocie mojej miłości - bo życie miłości i zjednoczenia jest na zewnątrz: doskonała czystość i głęboka pokora, łagodna cichość, wielka żarliwość o zbawienie dusz. O mój najsłodszy Panie, czuwasz nade mną na każdy moment i dajesz mi natchnienie, jak postąpić w danym wypadku; kiedy się serce moje wahało pomiędzy jedną a drugą rzeczą, sam żeś niejednokrotnie wkraczał w rozstrzygnięcie sprawy. Ach, jak niezliczone razy w nagłym świetle dałeś (96) mi poznać, co Ci się lepiej podoba. O, jak wiele jest tych tajemnych przebaczeń, o których nikt nie wie. Wiele razy wlewałeś w duszę moją siłę i otuchę, aby iść naprzód. Sam usuwałeś trudności - aby375 - z mej drogi, mieszając się bezpośrednio w działanie ludzkie. O Jezu, wszystko com Ci powiedziała, jest to cień blady wobec rzeczywistości, co jest w sercu moim. O mój Jezu, jak bardzo pragnę nawrócenia grzeszników. Ty wiesz, co dla nich robię, aby Ci ich pozyskać. Boli mnie niezmiernie każda obraza wyrządzona Tobie. Ty widzisz, że nie szczędzę ni sił, ni zdrowia, ni życia w obronie królestwa Twojego. Chociaż na ziemi wysiłki moje są niedostrzegalne, jednak nie mniej są warte w oczach Twoich. O Jezu, pragnę sprowadzać dusze do zdroju miłosierdzia Twego, aby czerpały ożywczą wodę żywota naczyniem ufności. Im dusza pragnie na sobie doznać większego miłosierdzia Bożego, niech się zbliża do Boga z wielką ufnością, a jeżeli jej ufność w Bogu będzie bez granic, to i miłosierdzie Boże będzie dla niej bez granic. O mój Panie, (97) który znasz każde uderzenie serca mojego, Ty wiesz, jak gorąco pragnę, aby wszystkie serca wyłącznie biły dla Ciebie, aby każda dusza wysławiała wielkość miłosierdzia Twego.
- Jezus: Umiłowane dziecię Moje, rozkoszy serca Mojego, rozmowa twoja droższa i milsza Mi jest niż śpiew anielski. Dla ciebie są otwarte wszystkie skarby serca Mojego. Bierz z tego serca, co ci potrzeba dla siebie i świata całego. Dla twojej miłości odwracam sprawiedliwe kary, na które ludzkość zasłużyła. Jeden akt czystej miłości ku Mnie milszy Mi jest niżeli tysiące hymnów dusz niedoskonałych. Jedno twoje westchnienie miłości wynagradza Mi za wiele zniewag, jakimi Mnie karmią bezbożnicy. Najdrobniejszy uczynek, czyli akt cnoty, ma w oczach Moich niezmierną wartość, a to dla wielkiej miłości, jaką masz ku Mnie. W takiej duszy, która żyje wyłącznie miłością Moją, króluję jako w niebie. Dniem i nocą czuwa nad nią oko Moje i znajduję w niej swoje upodobanie, i mam nakłonione ucho na (98) prośby i szept jej serca, a często uprzedzam prośby jej. O dziecię szczególnie przeze Mnie umiłowane, źrenico oka Mojego, spocznij chwilę przy sercu Moim i skosztuj tej miłości, którą przez wieczność całą rozkoszować się będziesz. Ale, dziecię, jeszcze nie jesteś w ojczyźnie, więc idź - wzmocniona Mą łaską - i walcz o królestwo Moje w duszach ludzkich, a walcz jak dziecię królewskie i pamiętaj, że prędko miną dni wygnania, a z nimi i możność zbierania zasług na niebo. Spodziewam się od ciebie, dziecię Moje, wielkiej liczby dusz, które będą przez wieczność całą wysławiać miłosierdzie Moje. Dziecię Moje, abyś godnie odpowiedziała Mojemu wezwaniu, przyjmuj Mnie codziennie w Komunii świętej - ona da ci moc...
(99) Jezu, nie pozostawiaj mnie samej w cierpieniu. Ty, Panie, wiesz, jak słabą jestem, jestem przepaścią nędzy, jestem nicością samą, więc cóż w tym będzie dziwnego, jeżeli mnie pozostawisz samą, i upadnę. Niemowlęciem jestem, Panie, nie umiem sobie radzić, jednak ponad wszelkie opuszczenie ufam i wbrew swojemu uczuciu ufam, i cała się przemieniam w ufność wbrew nieraz temu, co czuję. Nie zmniejszaj mej męki w niczym, daj mi tylko moc do zniesienia. Czyń ze mną, co Ci się podoba, Panie; daj mi tylko łaskę, abym umiała Ciebie miłować w każdym wypadku i okoliczności. Nie zmniejszaj, Panie, kielicha goryczy, daj mi tylko moc, abym go wychylić mogła.
O Panie, podnosisz mnie nieraz aż do jasności widzeń, to znów pogrążasz mnie w nocy ciemnej i w otchłani nicości mojej, a dusza się czuje jakoby sama wśród wielkiej puszczy... Jednak ponad wszystko ufam Tobie, Jezu, boś niezmienny. Moje usposobienie jest zmienne, ale Tyś zawsze ten sam, pełen miłosierdzia.
Rozmowa miłosiernego Boga z duszą dążącą do doskonałości (DZ 1488)
- Jezus: Miłe Mi są wysiłki twoje, duszo, która dążysz do doskonałości. Ale czemuż cię widzę tak często smutną i przygnębioną? Powiedz Mi, dziecię Moje, co to ma znaczyć ten smutek i jaka jest jego przyczyna?
- Dusza: Panie, przyczyną mojego smutku jest [to], że pomimo moich szczerych postanowień wciąż upadam, i to w te same błędy. Rano postanawiam, a wieczorem widzę, jak daleko odeszłam od tych postanowień.
- Jezus: Widzisz, dziecię Moje, czym jesteś sama z siebie, a przyczyną twoich upadków to jest to, że za wiele liczysz sama na siebie, a za mało się opierasz na Mnie. Ale niech cię to nie zasmuca tak nadmiernie, masz do czynienia z Bogiem miłosierdzia, nędza twoja nie wyczerpie go, przecież nie określiłem liczby przebaczenia.
- Dusza: Tak, wiem to wszystko, (91) ale pokusy wielkie napadają na mnie i różne wątpliwości budzą się we mnie, a przy tym wszystko mnie drażni i zniechęca.
- Jezus: Dziecię Moje, wiedz, że największą przeszkodą do świętości jest zniechęcenie i nieuzasadniony niepokój, on odbiera ci możność ćwiczenia się w cnocie. Wszystkie razem pokusy nie powinny ci ani na chwilę zamącić spokoju wewnętrznego, a drażliwość i zniechęcenie to owoc twojej miłości własnej. Nie trzeba ci się zniechęcać, ale starać się o to, aby na miejscu twej miłości własnej mogła zakrólować miłość Moja. A więc ufności, dziecię Moje; nie powinnaś się zniechęcać, [lecz]przychodzić do Mnie po przebaczenie, jeżeli Ja zawsze jestem gotów ci przebaczyć. Ile razy Mnie o to prosisz, tyle razy wysławiasz miłosierdzie Moje.
- Dusza: Ja poznaję, co doskonalsze i co Ci się lepiej podoba, ale mam tak wielkie przeszkody, aby wypełnić to, co poznaję.
- Jezus: Dziecię Moje, życie na ziemi jest walką, i to wielką walką o królestwo Moje, ale nie lękaj się, bo nie jesteś sama. Ja cię wspieram(92) zawsze, a więc oprzyj się o ramię Moje i walcz, nie lękając się niczego. Weź naczynie ufności i czerp ze zdroju żywota nie tylko dla siebie, ale i pomyśl o innych duszach, a szczególnie o tych, którzy nie dowierzają Mojej dobroci.
- Dusza: O Panie, czuję, że się napełnia moje serce Twoją miłością, że promienie Twego miłosierdzia i miłości przenikły moją duszę. Oto idę, Panie, na Twoje wezwanie, oto idę na podbój dusz, wsparta Twą łaską; jestem gotowa iść za Tobą, Panie, nie tylko na Tabor, ale i na Kalwarię. Pragnę sprowadzać dusze do źródła miłosierdzia Twego, aby na wszystkich duszach odbił się blask Twych promieni miłosierdzia, aby dom Ojca naszego był napełnion, a kiedy nieprzyjaciel zacznie pociski rzucać przeciw mnie, wtenczas jak tarczą zasłonię się miłosierdziem Twoim.
Rozmowa miłosiernego Boga z duszą cierpiącą (DZ 1487)
- Jezus: Duszo, widzę cię tak bardzo cierpiącą, widzę, że nie masz siły nawet mówić ze Mną. Oto Ja sam będę mówił do ciebie, duszo. Chociażby cierpienia twoje były (86) największe, to nie trać spokoju ducha ani się poddawaj zniechęceniu. Jednak powiedz Mi, dziecię Moje, kto się odważył zranić twoje serce? Powiedz Mi o wszystkim, powiedz Mi o wszystkim, bądź szczera w postępowaniu ze Mną, odsłoń Mi wszystkie rany swego serca, Ja je uleczę, a cierpienie twoje stanie się źródłem uświęcenia twego.
- Dusza: Panie, tak wielkie i rozmaite są moje cierpienia, a wobec ich długotrwałości ogarnia mnie już zniechęcenie.
- Jezus: Dziecię Moje, zniechęcać się nie można; wiem, że Mi ufasz bez granic, wiem, że znasz Moją dobroć i miłosierdzie - więc może pomówimy w szczegółach o wszystkim, co ci najwięcej na sercu leży.
- Dusza: Tak dużo mam różnych rzeczy, że nie wiem, o czym wpierw mówić, jak to wszystko wypowiedzieć.
- Jezus: Mów do Mnie po prostu, jak przyjaciel z przyjacielem. No, powiedz Mi, dziecię Moje, co cię wstrzymuje na drodze świętości?
- Dusza: Brak zdrowia wstrzymuje mnie na drodze świętości, nie mogę spełniać obowiązków, ot, jestem takim popychlem. Nie mogę się umartwiać, pościć surowo, jak czynili święci; (87) to znów nie dowierzają, że jestem chora, i przyłącza się do fizycznego cierpienia - moralne, i wiele z tego wypływa upokorzeń. Widzisz, Jezu, jak tu zostać świętą?
- Jezus: Dziecię, prawda, to wszystko jest cierpieniem, ale innej drogi nie ma do nieba, prócz drogi krzyżowej. Ja sam przeszedłem ją pierwszy. Wiedz o tym, że jest to najkrótsza i najpewniejsza droga.
- Dusza: Panie, znowu nowa przeszkoda i trudność na drodze świętości; dlatego, że jestem Ci wierna, prześladują mnie i wiele z tego powodu zadają mi cierpień.
- Jezus: Wiedz o tym, że dlatego, że nie jesteś z tego świata, świat cię ma w nienawiści. Mnie on wpierw prześladował; to prześladowanie jest znakiem, że wiernie idziesz Moimi śladami.
- Dusza: Panie, znowu mnie zniechęca [to], że mnie nie rozumieją ani przełożeni, ani spowiednik w moich wewnętrznych cierpieniach. Ciemności zamroczyły umysł mój, i jak tu postępować naprzód? Tak mnie jakoś to wszystko zniechęca i myślę, że to nie dla mnie wyżyny świętości.
- Jezus: Oto, Moje dziecię, tym razem dużoś Mi powiedziała. Wiem o tym, że jest to wielkie cierpienie być (88) niezrozumianą i to jeszcze przez tych, których się kocha i przed którymi nasza szczerość jest wielka, ale niech ci wystarczy to, że Ja cię rozumiem we wszystkich biedach i nędzach twoich. Cieszy Mnie twoja głęboka wiara, jaką masz mimo wszystko dla zastępców Moich, ale wiedz o tym, że ludzie duszy całkowicie nie zrozumieją, bo jest to nad ich możność; dlatego Ja sam zostałem na ziemi, aby twe serce zbolałe pocieszyć i krzepić twą duszę, abyś nie ustała w drodze. Mówisz, że ciemności wielkie zasłaniają ci umysł, a więc czemuż nie przychodzisz w tych chwilach do Mnie, który jestem światłością i mogę w jednej chwili wlać w duszę twoją tyle światła i zrozumienia świętości, że w żadnych księgach nie wyczytasz tego, żaden spowiednik nie jest zdolny tak pouczyć i oświecić duszy. Wiedz jeszcze, że te ciemności, na które się żalisz, wpierw przeszedłem dla ciebie w Ogrodzie Oliwnym. Dusza Moja była ściśniona śmiertelnym smutkiem i tobie daję cząstkę tych cierpień, dla Mojej szczególnej miłości ku tobie i dla wysokiego stopnia świętości, jaki ci (89)przeznaczam w niebie. Dusza cierpiąca jest najbliżej Mego serca.
- Dusza: Ale jeszcze jedno, Panie: co robić, jeśli jestem odepchnięta i odrzucona od ludzi, a szczególnie od tych, na których miałam prawo liczyć, i to w chwilach największej potrzeby?
- Jezus: Dziecię Moje, zrób sobie postanowienie, aby nigdy nie opierać się na ludziach. Wiele dokażesz, jeżeli zdasz się całkowicie na Moją wolę i powiesz: nie jako ja chcę, ale jako jest wola Twoja, o Boże, niech mi się stanie. Wiedz, że te słowa, wypowiedziane z głębi serca, w jednej chwili wynoszą duszę na szczyty świętości. W takiej duszy mam szczególne upodobanie, taka dusza oddaje Mi wielką chwałę, taka dusza napełnia niebo wonią swej cnoty; ale wiedz, że tę siłę, którą masz w sobie do znoszenia cierpień, musisz zawdzięczać częstej Komunii świętej, a więc przychodź często do tego źródła miłosierdzia i czerp naczyniem ufności, cokolwiek ci potrzeba.
- Dusza: Dzięki Ci, Panie, za Twoją dobroć niepojętą, żeś raczył zostać z nami na tym wygnaniu i mieszkasz z nami jako Bóg miłosierdzia (90), i siejesz wokoło siebie blask swej litości i dobroci, a w świetle Twych promieni miłosierdzia poznałam, jak bardzo mnie miłujesz.
Rozmowa miłosiernego Boga z duszą w rozpaczy (DZ 1486)
- Jezus: Duszo w ciemnościach pogrążona, nie rozpaczaj, nie wszystko jeszcze stracone, wejdź w rozmowę z Bogiem swoim, który jest miłością i miłosierdziem samym.
Lecz, niestety, dusza pozostaje głucha na wołanie Boże i pogrąża się jeszcze w większych ciemnościach.
- Jezus woła powtórnie: Duszo, usłysz głos miłosiernego Ojca swego.
Budzi się w duszy odpowiedź: Nie ma już dla mnie miłosierdzia. I wpada w jeszcze większą ciemność, w pewien rodzaj rozpaczy, który daje jej pewien przedsmak piekła i czyni ją całkowicie niezdolną do zbliżenia się do Boga. Jezus trzeci raz mówi do duszy, lecz dusza jest głucha i ślepa, poczyna się utwierdzać w zatwardziałości i rozpaczy. Wtenczas zaczynają się niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego i bez żadnej współpracy duszy daje jej Bóg swą ostateczną łaskę. Jeżeli nią wzgardzi, już ją Bóg pozostawi w stanie, w jakim sama chce być na wieki. Ta łaska wychodzi z miłosiernego Serca Jezusa i uderza swym światłem duszę, i dusza zaczyna rozumieć (83) wysiłek Boży, ale zwrócenie [się do Boga] od niej zależy. Ona wie, że ta łaska jest dla niej ostatnia, i jeżeli okaże jedno drgnienie dobrej woli - chociażby najmniejsze - to miłosierdzie Boże dokona reszty.
- [Jezus:] Tu działa wszechmoc Mojego miłosierdzia, szczęśliwa dusza, która skorzysta z tej łaski.
- Jezus: Jak wielką radością napełniło się serce Moje, kiedy wracasz do Mnie. Widzę cię bardzo słabą, dlatego biorę cię na własne ramiona i niosę cię w dom Ojca Mojego.
- Dusza, jakby przebudzona: Czy to możliwe, żeby jeszcze dla mnie było miłosierdzie? - Pyta się pełna trwogi.
- Jezus: Właśnie ty, dziecię Moje, masz wyłączne prawo do Mojego miłosierdzia. Pozwól Mojemu miłosierdziu działać w tobie, w twej biednej duszy; pozwól, niech wejdą do duszy promienie łaski, one wprowadzą światło, ciepło i życie.
- Dusza: Jednak lęk mnie ogarnia na samo wspomnienie moich grzechów i ta straszna trwoga pobudza mnie do powątpiewania o Twojej dobroci.
- Jezus: Wiedz, duszo, że wszystkie grzechy twoje nie zraniły Mi tak boleśnie serca, jak obecna twoja nieufność; po tylu wysiłkach Mojej(84)miłości i miłosierdzia nie dowierzasz Mojej dobroci.
- Dusza: O Panie, ratuj mnie sam, bo ginę, bądź mi Zbawicielem. O Panie, resztę wypowiedzieć nie jestem zdolna, rozdarte jest moje biedne serce, ale Ty, Panie...
Jezus nie pozwolił dokończyć tych słów duszy, ale podnosi ją z ziemi, z otchłani nędzy i w jednym momencie wprowadza ją do mieszkania własnego Serca, a wszystkie grzechy znikły374 w okamgnieniu, miłości żar zniszczył je.
- Jezus: Masz, duszo, wszystkie skarby Mojego serca, bierz z niego, cokolwiek ci potrzeba.
- Dusza: O Panie, czuję się zalana Twoją łaską, czuję, jak nowe życie wstąpiło we mnie, a nade wszystko czuję Twą miłość w mym sercu, to mi wystarcza. O Panie, przez wieczność całą wysławiać będę wszechmoc miłosierdzia Twego; ośmielona Twoją dobrocią, wypowiem Ci wszystek ból serca swego.
- Jezus: Mów, dziecię, wszystko bez żadnych zastrzeżeń, bo słucha cię serce miłujące, serce najlepszego przyjaciela.
- O Panie, teraz widzę całą swoją niewdzięczność i Twoją dobroć. Ścigałeś mnie swoją łaską, a ja udaremniałam wszystkie Twoje wysiłki, widzę, że na(85)leżało mi się samo dno piekła za zmarnowanie Twych łask.
Jezus przerywa duszy rozmowę - i [mówi]: Nie zagłębiaj się w nędzy swojej, jesteś za słaba, abyś mówiła; lepiej patrz w Moje serce pełne dobroci i przejmij się Moimi uczuciami, i staraj się o cichość i pokorę. Bądź miłosierna dla innych, jako Ja jestem dla ciebie, a kiedy poczujesz, że słabną twe siły, przychodź do źródła miłosierdzia i krzep duszę swoją, a nie ustaniesz w drodze.
- Dusza: Już teraz rozumiem miłosierdzie Twoje, które mnie osłania jak obłok świetlany i prowadzi mnie w dom mojego Ojca, chroniąc mnie przed strasznym piekłem, na które nie raz, ale tysiąc razy zasłużyłam. O Panie, nie wystarczy mi wieczności na godne wysławianie Twojego niezgłębionego miłosierdzia, Twojej litości nade mną.
Rozmowa miłosiernego Boga z duszą grzeszną (DZ 1485)
- Jezus: Nie lękaj się, duszo grzeszna, swego Zbawiciela, pierwszy zbliżam się do ciebie, bo wiem, że sama z siebie nie jesteś zdolna wznieść się do Mnie. Nie uciekaj dziecię od Ojca swego, chciej wejść w rozmowę sam na sam ze swym Bogiem miłosierdzia, który sam chce ci powiedzieć słowa przebaczenia i obsypać cię swymi łaskami. O, jak droga Mi jest dusza twoja. Zapisałem cię na rękach swoich i wyryłaś się głęboką raną w sercu Moim.
- Dusza: Panie, słyszę głos Twój, który mnie wzywa, abym wróciła ze złej drogi, ale nie mam ani odwagi, ani siły.
- Jezus: Jam jest siłą twoją, Ja ci dam moc do walki.
- Dusza: Panie, poznaję świętość Twoją i lękam się Ciebie.
- Jezus: Czemuż się lękasz, dziecię Moje, Boga miłosierdzia? Świę(80)tość Moja nie przeszkadza Mi, abym ci był miłosierny. Patrz, duszo, dla ciebie założyłem tron miłosierdzia na ziemi, a tym tronem jest tabernakulum, i z tego tronu miłosierdzia pragnę zstępować do serca twego. Patrz, nie otoczyłem się ani świtą, ani strażą, masz przystęp do Mnie w każdej chwili, o każdej dnia porze chcę z tobą mówić i pragnę ci udzielać łask.
- Dusza: Panie, lękam się, czy mi przebaczysz tak wielką liczbę grzechów, trwogą mnie napełnia moja nędza.
- Jezus: Większe jest miłosierdzie Moje aniżeli nędze twoje i świata całego. Kto zmierzył dobroć Moją? Dla ciebie zstąpiłem z nieba na ziemię, dla ciebie pozwoliłem przybić się do krzyża, dla ciebie pozwoliłem otworzyć włócznią najświętsze serce swoje i otworzyłem ci źródło miłosierdzia; przychodź i czerp łaski z tego źródła naczyniem ufności. Uniżonego serca nigdy nie odrzucę, nędza twoja utonęła w przepaści miłosierdzia Mojego. Czemuż byś miała przeprowadzać ze Mną [spór] o nędzę twoją. Zrób Mi przyjemność, że Mi oddasz wszystkie swe biedy i całą nędzę, a Ja cię napełnię skarbami łask.
(81) - Dusza: Zwyciężyłeś, o Panie, kamienne serce moje dobrocią swoją; oto z ufnością i pokorą zbliżam się do trybunału miłosierdzia Twego, rozgrzesz mnie sam ręką zastępcy swego. O Panie, czuję, jak spłynęła łaska i pokój w moją biedną duszę. Czuję, że mnie na wskroś ogarnęło miłosierdzie Twoje, Panie. Więcej mi przebaczyłeś, aniżeli się ośmielałam spodziewać albo pomyśleć byłam zdolna. Dobroć Twoja przewyższyła wszystkie moje pragnienia. A teraz zapraszam Cię do serca swego, przejęta wdzięcznością za tyle łask. Błądziłam jak dziecię marnotrawne po manowcach, a Tyś mi nie przestawał być Ojcem. Pomnażaj we mnie miłosierdzie Twoje, bo widzisz, jak słabą jestem.
- Jezus: Dziecię, nie mów już o nędzy swojej, bo Ja już o niej nie pamiętam. Posłuchaj, dziecię Moje, co ci pragnę powiedzieć: przytul się do ran Moich i czerp ze źródła żywota wszystko, czegokolwiek serce twoje zapragnąć może. Pij pełnymi ustami ze źródła żywota, a nie ustaniesz w podróży. Patrz w blaski miłosierdzia Mojego, a nie lękaj się nieprzyjaciół swego zbawienia. Wysławiaj Moje miłosierdzie.
niedziela, 20 października 2013
Bóg moją ucieczką i siłą do walki.
W obecnych czasach taki
wielu ludzi ucieka od codzienności zatracając się w pracy, od bólu zatracając
się w nałogach (alkohol, narkotyki), od rzeczywistości i tego co za sobą niesie
w świat wirtualny gdzie można być kim się chce lub zamarzy aby być. Uważa że
ucieczka od tego co i tak staje się nieuniknione jest wyjściem, a tak naprawdę
to ucieczka przed sobą samym, przed swoimi słabościami zatracając tym samym
swoje mocne strony. Ale to nie jest ani wyjście ani lekarstwo. Na to odkryłam
(już jaaaaakiś czas temu) tylko jedno jedyne i najlepsze rozwiązanie, a aby
ująć to jak najprościej użyje tu słów za św. s. Faustyną Kowalską: „Kiedy czuję, że cierpienie przechodzi siły
moje, wtenczas uciekam się do Pana w Najświętszym Sakramencie, a głębokie
milczenie jest mową moją do Pana.” DZ 73. Tylko tak jesteśmy w stanie
poradzić sobie z tym wszystkim, z natłokiem wszelkich spraw, uciekając do ciszy
w której mieszka Bóg i Który właśnie w tej ciszy, w ciszy właśnie to naszych serc jest w stanie dać nam
na wszystko odpowiedź i pomóc znaleźć rozwiązanie. Tylko w Nim nasza ucieczka. A
żeby nie być gołosłownym napisze tu jedną z sytuacji :
było to w czasie Świąt Bożego Narodzenia (nigdy za specjalnie nie czułam
rodzinności tych świąt – no cóż i tak się niestety zdarza) uciekłam do Boga do
Kościoła na Eucharystię. Wyżaliłam Mu się z tego wszystkiego, a nawet
popłakałam, wykrzyczałam (oczywiście w duszy – nie na głos bo nie wypada w
Kościele) Mu to że mnie zostawił, że nie czuje „ducha świąt” tylko jeszcze
gorszą pustkę niż na co dzień. Wygarnęłam Bogu wszystko, tak wygarnęłam bo On
wie jaka jestem a jak nawet w złości mówi się coś do Boga co nam leży na sercu,
nie ważne jest to w jakiej formie to zrobimy ale ważne jest to że przyszliśmy z
tym do Niego, z ufnością powierzając Mu swoje problemy i z wiarą że na nie
zaradzi - Temu dla Którego nie ma rzeczy niemożliwych. Gdy już to wszystko
powiedziałam, wywaliłam wszyściuteńko ze swojego serca, wszelkie złości, żale,
przykrości m. in. na tych którzy powinni być w tym czasie mi bliżsi. I po tym
wszystkim nagle moją duszę zalała radość, spokój, otrzymałam otuchę i wróciły
chęci do zmagania się z tą codziennością. Nie czułam już złości a ni żalu czułam tylko to że Bóg jest zawsze przy mnie bez znaczenia czy czuję Jego obecność czy nie - On i tak jest zawsze ze mną.
NIE BÓJCIE SIĘ I NIE LEKAJCIE IŚĆ ZE
WSZYSTKIM DO TEGO DLA KTÓREGO NIE MA RZECZY NIEMOŻLIWYCH PO SIŁĘ DO WALKI WE ZMAGANIU
SIĘ ZE WSZELKIMI PROBLEMAMI. :)
niedziela, 6 października 2013
Codzienność duchowości chrześcijańskiej - Zbigniew Nosowski
Z góry proszę o wyrozumiałość, gdyż jestem w sytuacji tej samej, co ongiś Tertulian, który wygłaszając traktat o cierpliwości, musiał szczerze rozpocząć słowami: "opowiem wam o cnocie, której sam nie posiadam...". Opowiem bowiem Państwu o czymś, co bardzo chciałbym, żeby było w moim życiu rzeczywistością, lecz jakże mi do niej daleko...
Rozpocząć wypada od wyjaśnienia stosowanych pojęć. Może w tym przypadku nie jest to niezbędne, ale dla porządku...
Duchowość chrześcijańska to dla mnie -- nie porywając się na definicję -- pewien (swoisty, niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, charakterystyczny dla danego człowieka) sposób życia Ewangelią i styl zjednoczenia z Bogiem. Każdy z nas ma więc trochę inną duchowość. Czasem świadomie ją kształtujemy, czasem przeżywamy ją niejako intuicyjnie, nieświadomie. Ważne w tym spojrzeniu jest założenie, że nasza duchowość wyraża się nie tylko poprzez modlitwę czy świadomie podejmowane uczynki miłosierdzia, lecz poprzez całe nasze życie. Tak jak chrześcijanami jesteśmy 24 godziny na dobę, tak też przez 24 godziny na dobę wyraża się nasza chrześcijańska duchowość.
Skoro tak rozumiemy duchowość, to bardzo często w naszym życiu jest to raczej anty-duchowość anty-chrześcijańska. I o tym między innymi mamy dzisiaj rozmawiać. Codzienność duchowości chrześcijańskiej to przecież właśnie przestrzeń, w której pragnienie życia Ewangelią i zjednoczenia z Bogiem spotyka się z naszymi stałymi, codziennymi obowiązkami czy wadami: np. pragnienie modlitwy porannej ze słabościami organizmu, który rano jest długo nieprzytomny; chęć powierzenia się Bogu z koniecznością sprzątania, prania, gotowania, przewijania dzieci, a potem nieustannego wysłuchiwania ich gaworzenia, pytań i zabaw; gotowość przeżywania wielkich wzlotów ducha z koniecznością napotykania w pracy tych samych starych nudziarzy, powtarzających się regularnie humorów szefa, podobnych do siebie każdego dnia dowcipów kolegów. Słowem: z jednej strony wielkość chrześcijańskiego powołania, z drugiej strony -- nuda i proza życia.
Codzienność duchowości chrześcijańskiej zatem to stałe -- codzienne właśnie -- zmaganie się dobra ze złem, świętości z grzechem; to rzeczywistość wyznaczana przez grzech powszedni, ale i przez powszednią łaskę.
Chrześcijańskie sposoby przeżywania codzienności
Gdy przed kilkoma laty pisałem pracę magisterską z teologii poświęconą teologii codzienności, którą znalazłem w pismach jednego z najwybitniejszych teologów XX wieku, niemieckiego jezuity Karla Rahnera, spróbowałem -- w oparciu o inną także literaturę -- opisać trzy sposoby (czy może etapy) chrześcijańskiej refleksji o życiu codziennym, a co za tym idzie trzy sposoby przeżywania codzienności. Ponieważ praca ta była publikowana (1) i nikt nie zakwestionował tej klasyfikacji, ośmielę się podać ją również Państwu:
1. ucieczka od codzienności (celem staje się wówczas świętość pomimo codzienności);
2. sakralizacja codzienności (celem jest świętość w życiu codziennym);
3. akceptacja codzienności (celem staje się uświęcenie przez codzienność, która jest pełna łaski).
Pierwszy z tych sposobów myślenia i życia chrześcijańskiego zakładał, że codzienność (i szerzej: sprawy ziemskie) są złe. Wyciągano z tego wniosek, że trzeba od nich uciekać -- czym dalej, tym lepiej. Codziennym obowiązkom należało poświęcać tylko tyle czasu, ile konieczne, a następnie oddawać się czynnościom, które prawdziwie mogły wyrażać wielkość ludzkiego ducha i być godną odpowiedzią na Boże wezwanie. Codzienność była tu jedynie przeszkodą w życiu chrześcijańskim i żadnym sposobem nie mogła się stać drogą do świętości. Dlatego tak trudno było osiągnąć świętość człowiekowi świeckiemu -- żyjąc w rodzinie, musząc zdobywać środki do życia, ex definitione nie mógł on zajmować się tym, co naprawdę godne chrześcijanina. "Były dwa światy: ziemski, świecki, w którym zwykły człowiek chcąc nie chcąc musi się głównie poruszać, i religijny, który jako inny, dodatkowy, należy przede wszystkim do księży i zakonników." 2 Świętymi zostać mogli praktycznie tylko ci, co od świata ziemskiego uciekali.
W drugim stylu również przyjmowano, że codzienność należy do sfery profanum, a zatem wymaga przemienienia, niejako przyłączenia do sfery sacrum [profanum = to, co świeckie w życiu; sacrum = to, co religijne]. Przedstawiciele tego nurtu myślenia już nie sądzili jednak, iż codzienność jest i musi pozostać zła, nie chcieli już uciekać od codzienności, pragnęli ją więc uświęcić. Pod hasłem "uświęcenie codzienności" pisali jednak i mówili głównie o modlitwie i umartwieniach, mimochodem jedynie wspominając o wykonywaniu świeckich obowiązków. Sprowadzając rzecz do trywialnego -- ale jakże codziennego -- konkretu: w przypadku czynności obierania ziemniaków, można ją było "sakralizować" poprzez np. ofiarowanie jej w jakiejś intencji, potraktowanie jako umartwienia czy towarzyszącą jej cichą modlitwę. Obieranie ziemniaków jako obie ranie ziemniaków nie mogło jednak być wyrazem duchowości; nawet najstaranniej i najbardziej profesjonalnie wykonana czynność ta nie mogła powodować w człowieku wzrostu świętości.
Różnica między pierwszym a drugim stylem duchowości jest chyba wyraźna. W obu przypadkach czynność obierania ziemniaków należy do świeckiej, dla niektórych pogańskiej niemal, sfery naszego życia. Za pierwszym razem trzeba ją czym prędzej porzucić, by oddać się modlitwie; za drugim razem pojawia się już zalecenie, by na tej świeckiej czynności "wycisnąć pieczęć świętości".
Duchowość trzecia -- akceptacji codzienności i poszukiwania w niej samej wymiaru duchowej głębi -- nie jest wynalazkiem dwudziestowiecznym, istniała praktycznie już wcześniej, ale w wymiarze teologicznym mogła się pojawić w myśli chrześcijańskiej dopiero po teologii rzeczywistości ziemskich. Ten nurt refleksji teologicznej podjął bowiem wątek obecny w drugim z omawianych stylów duchowości (że sprawy ziemskie nie są ex definitione złe i można je przeżywać po chrześcijańsku) i rozwinął go aż do przełamania podziału sacrum-profanum. Świat przestał już być podzielony (czy nawet rozerwany) między to, co święte i to, co świeckie. Teologowie dostrzegli, że wszystko może być święte. Ba, nawet wszystko, co czyni człowiek wierzący, powinno być święte -- właśnie ze względu na to, że on (lub ona) to czyni.
To teologiczne odkrycie, jak już wskazałem, z pewnością było najpierw udziałem wielu ludzi wierzących, często nawet nie potrafiących tego doświadczenia wypowiedzieć. Bo przecież jeden z najpiękniejszych rysów religijności ludowej (myślę o jej kształcie minionym, a nie o dzisiejszej zwulgaryzowanej pseudo-ludowej pobożności, którą raczej należałoby określić mianem drobnomieszczańskiej) to przeżywanie całego świata jako stworzonego przez Boga i uświęconego -- zewnętrznym wyrazem tej postawy były kapliczki czy częste czynienie znaku krzyża. W inny sposób, już bardziej świadomie, doświadczenie to stało się udziałem uczestników dzisiejszych wspólnot odnowy chrześcijańskiej. Najpiękniej wyraził to w badaniach prowadzonych przez grupę socjologów z Uniwersytetu Warszawskiego jeden z członków ruchu "Wiara i światło" (wspólnoty wokół osób z upośledzeniem umysłowym). Stwierdził on mianowicie -- w odpowiedzi na pytanie, w jakich sferach swojego życia może wskazać wpływ swojej religijności: "Przecież nie mogę się przekroić na pół i powiedzieć, że to jest w moim życiu religijne, a to nie". Nie tylko wybrane fragmenty jego egzystencji, lecz całe jego życie -- jak zakładał -- powinno być przeniknięte wymiarem świętości.
W tym sposobie myślenia codzienność okazuje się -- przynajmniej potencjalnie -- pełna Bożej łaski. Różnicę między drugim a trzecim stylem duchowości najlepiej -- choć nieco za mądrze -- sformułował francuski dominikanin, Marie-Dominique Chenu, określając je mianem dążenia do "sakralizacji" spraw świeckich bądź też do ich "uświęcenia": "Gdy to, co świeckie przechodzi w coś sakralnego, tym samym przestaje być świeckie; gdy staje się święte, świeckim pozostaje". Prostszymi słowy, w drugim stylu obieranie ziemniaków na skutek modlitw lub innych religijnych zabiegów obierającego stawało się czynnością z innego porządku (przestawało być czynnością świecką, a stawało uświęconą), w trzecim zaś stylu pozostaje prostym obieraniem ziemniaków -- czynnością codzienną, ale to nie znaczy banalną; powszednią, ale pomagającą kroczyć drogą świętości.
Mistyka życia codziennego
A cóż takiego uświęcającego czy tajemniczego jest w obieraniu ziemniaków, że aż może się ono stać drogą do świętości -- mogą Państwo zasadnie spytać. Pozwolę sobie powrócić do tego pytania za jakiś czas, po prezentacji kilku podstawowych założeń refleksji Karla Rahnera o codzienności, które stały się również podstawą mojego myślenia na ten temat.
Zacznijmy może jednak nie od Rahnera, lecz od telewizji. Czy znają Państwo program pt. "Zwyczajni-niezwyczajni"? Autorzy tego programu zapraszają doń osoby, które dokonały czynów bohaterskich, najczęściej ratując komuś życie, z narażeniem własnego. Wśród setek zwyczajnych ludzi odnajdujemy tych, którzy dokonali czegoś niezwykłego. Niby zwyczajni, a przecież niezwyczajni... Istotą sprawy okazuje się, że ten facet, który wskoczył do rzeki, by ratować kogoś tonącego, w gruncie rzeczy nie miał poczucia, że robi coś niezwykłego; zrobił to, co -- jak twierdzi -- zrobić powinien. A to znaczy, że -- taka myśl musi pojawić się u telewidzów -- każdy z nas, zwyczajnych, też w gruncie rzeczy może być (a może nawet jest?) kimś niezwyczajnym. Podobnie jest z odkrywaniem w codziennym życiu wymiaru głębi. On tam jest, ale go nie widzimy.
Karl Rahner był przekonany, że "Bóg kieruje nami za pomocą powszedniego dnia z niezwykłą celnością". Tę codzienność trzeba zatem na siebie przyjąć, jeśli chce się przyjąć Boga. Uciekanie od codzienności jest zresztą uciekaniem nie tylko od Boga, jest przede wszystkim uciekaniem od samego siebie, od własnego człowieczeństwa, które nieodłącznie jest wypełnione również elementami powszedniej rutyny, konieczności, nudy, powtarzalności i pustki. "Nie możemy umknąć codzienności, gdyż zabieramy ją ze sobą, gdziekolwiek byśmy szli, jest bowiem nami -- naszym codziennym sercem, gnuśnym duchem, małą miłością, która czyni lichym i zwykłym nawet to, co jest wielkie. I dlatego nasza droga prowadzić musi poprzez samą codzienność, poprzez jej obowiązki i niedole" -- pisał Rahner w rozprawie o modlitwie wśród codzienności.
Znane jest powiedzenie Karla Rahnera, że "chrześcijanin przyszłości albo będzie mistykiem, albo go w ogóle nie będzie". W swoim rozumieniu mistycyzmu wyraźnie zaś odwoływał się on do ignacjańskiej zasady szukania Boga we wszystkim, do zakorzenienia wszechrzeczy w wymiarze misterium. Wedle Rahnerowskiego rozumienia świata misterium -- czyli wymiar głębi, duchowej tajemnicy -- jest składnikiem każdego istnienia, wręcz składnikiem podstawowym, podtrzymującym całą rzeczywistość. Człowiek bowiem "zawsze, zajęty ziarnkami piasku na brzegu, mieszka w rzeczywistości na skraju nieskończonego morza tajemnicy". Bóg nie przychodzi z zewnątrz do naszej codzienności, by ją przemieniać, On jest już od początku w niej milcząco obecny.
Uprawnione zatem staje się mówienie o "mistycyzmie życia codziennego, o mistyce najbardziej szarych dni". Ów "trudny do określenia mistycyzm życia codziennego" będzie nawet wedle Rahnera "uznany za istotę chrześcijaństwa". Codzienność można bowiem traktować jako swego rodzaju test wiary, sprawdzian jej głębi i autentyczności. Może ona uczynić człowieka właśnie "codziennym", małostkowym, uwięzionym w skończoności, w przemijaniu, w rozczarowaniach i beznadziejnych wysiłkach; a może też wyzwolić człowieka od niego samego. Jedni przejdą próbę codzienności z "sercem zasypanym", drudzy otworzą swe serca na Boga i innych ludzi. Niewątpliwie, mistyka codzienności jest wedle Rahnera łaską, czyli owocem przychylności Boga względem człowieka, ale jest łaską ofiarowaną każdemu człowiekowi. Podejście do życia "z wiarą" pozwala inaczej widzieć te same wydarzenia i fakty, pozwala sięgać głębiej, widzieć dalej i jaśniej, dostrzegać te wymiary rzeczywistości, które choć ukryte pod powierzchnią wydarzeń, są najistotniejsze.
Pierwszym krokiem ku otwarciu "zasypanego serca" jest spojrzenie w prawdzie na swoje życie, dostrzeżenie własnej niewystarczalności i słabości, wyznanie w modlitwie: "Panie, wierzę, zaradź niedowiarstwu mojemu". Ciekawe jest, jak bardzo ta religijna refleksja Karla Rahnera zbieżna jest ze spostrzeżeniami na temat nudy, jakie poczynił Josif Brodski, rosyjski poeta, laureat literackiej Nagrody Nobla, zmarły niedawno na emigracji w USA. W swym świeżo wydanym po polsku zbiorze esejów pt. "Pochwała nudy" wygłasza on (pierwotnie do absolwentów Dartmouth College) komplementy na temat codziennej nudy. Dlaczego? Otóż ta nudna powtarzalność czyhająca na nas każdego dnia ma tę zaletę, że uczy nas pokory: "Nuda może przynieść najcenniejszą lekcję w życiu (...) lekcję naszej dogłębnej znikomości". Przekonywał on młodych Amerykanów: "Może to, oczywiście, nie być muzyka dla Państwa uszu; ale poczucie daremności, ograniczonego znaczenia nawet najlepszych, najgorliwszych poczynań jest lepsze od złudzenia na temat ich skutków i towarzyszącego mu poczucia własnej wielkości". Brodski wskazuje tu na podstawowe zagrożenie życia duchowego: pokusę, że sami damy sobie radę. "Pokora jest matką olbrzymów" -- twierdził ksiądz Brown, jeden z bohaterów dzieł Gilberta Keitha Chestertona, dodając zarazem: "z doliny widzi się wielkie rzeczy, ze szczytu góry tylko małe".
Poeci często posiadają też zdolność zachwycania się drobiazgami, która jest warunkiem głębokiego przeżywania codzienności. Zachwyt jest nie tylko początkiem filozofii, ale też początkiem w pełni chrześcijańskiego przeżywania codzienności. "Jest to dobre ćwiczenie -- pisał G.K.Chesterton w "Ortodoksji" -- w pustych albo brzydkich godzinach dnia patrzeć na coś, np. na łopatkę od węgla, albo na szafkę z książkami, i myśleć jakim by było szczęściem uratować to z tonącego okrętu i przenieść na bezludną wyspę". Taka postawa pozwala w prozie życia dostrzec poetyckie piękno, zauważyć "poezję prozy" (jak pisał o twórczości Chestertona Wacław Borowy). Trzeba zatem również w duchowym wymiarze próbować spojrzeć głębiej na własne życie, nie pozostawać na jego powierzchni, lecz poszukiwać tego, co pozwoli na odnajdywanie Boga we wszystkich rzeczach, nawet najbardziej naturalnych i świeckich. Łaska Boża udziela się bowiem nie tylko w sakramentach, nie tylko w chwilach wielkich wzlotów ducha, lecz także w codzienności. Codzienność łaski to nie łaska "tania", gorsza czy szara, to jedynie łaska trudniej dostrzegalna.
Według znanych słów z Listu do Rzymian (5,20) "gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska". Jestem głęboko przekonany, że słowa te stosują się także do przeżywania codzienności. Powszednia łaska silniejsza jest niż grzech powszedni (to Rahner właśnie wyraził przekonanie, że tak jak istnieją grzechy ciężkie i lekkie, powszednie, tak też trzeba mówić o dobrych czynach "ciężkich" i powszednich). Trudno w to uwierzyć, że powszednia łaska silniejsza jest niż grzech powszedni, prawda? Ale popatrzmy na własny stosunek do dzieci: w ciągu dnia ma się ich dosyć: bo narozrabiały, bo hałasują, bo nieznośne, bo, bo... A gdy się kładą do łóżka, zaraz myślimy, jakie one kochane -- i w ogień by się skoczyło za nimi. Bo wtedy właśnie zaczynamy widzieć szerzej. Kończy się dzień i spoglądamy na jego przebieg globalnie, a nie z perspektywy jednego czy drugiego dziecięcego postępku; wtedy widać, że dobra jest dużo, dużo więcej, że łaska silniejsza jest niż grzech, a dobro potężniejsze i bardziej atrakcyjne od zła. W tym celu jednak trzeba się zatrzymać! W pośpiechu tego się nie da zauważyć...
Największą z rzeczy na tym świecie jest miłość. Miłość zaś -- jak powiedział Jean Vanier w książce o wspólnocie -- "nie polega na dokonywaniu rzeczy nadzwyczajnych i bohaterskich, ale na spełnianiu rzeczy zwykłych z czułością". To prawda, weźmy np. miłość małżeńską trwającą już kilkanaście lat, która ma poza sobą pierwotny okres szalonego zakochania, która może gubi się w oczekiwaniu czegoś wielkiego. Może tych dwoje nie potrafi już wspólnie po prostu być ze sobą, może nawet współżycie fizyczne ich nie satysfakcjonuje? Może dzieje się to wszystko dlatego, że niepotrzebnie oczekują za każdym razem czegoś wielkiego? Pragną rzeczy wielkich, a tu potrzeba jedynie wielkiej czułości do spraw małych! Ta sama drobna czynność, ta sama pieszczota inaczej wygląda, gdy podejmuje się ją właśnie z niezwykłą czułością. Tym jest miłość, a nie wielkimi obietnicami czynionymi od święta.
Tak samo z Panem Bogiem. Oczekiwanie na -- znane najczęściej z poprzednich lat życia duchowego -- wielkie wydarzenia i wzloty ducha może wieść na manowce. Np. modlitwa -- po okresie duchowego szczenięctwa już nie będzie przychodziła tak łatwo. Modlitwa zmienia się: zamiast wyrażać wielkie ofiarowanie człowieka, staje się bardziej znakiem tego ofiarowania. Coraz bardziej chodzi w niej o drobną wierność na codzień. Modlitwa powszednieje, staje się niekiedy czasem dawanym Bogu niemal wbrew własnej woli. Ale czy to źle? Karl Rahner powiada, że właśnie dlatego, iż człowiek nie może na zawołanie docierać do najgłębszych warstw swojej istoty, nie można sprawy tak ważnej jak modlitwa pozostawić na łasce usposobienia i przelotnego uczucia. Właśnie dlatego modlitwa jest również -- a w codzienności przede wszystkim -- sprawą odpowiedzialności i cierpliwości.
Proszę o wybaczenie za te częste porównania czerpane z życia rodzinnego. Wydają mi się jednak naturalne, bo: 1) codzienność to m.in. rodzina -- ludzie najbliżsi: wciąż ci sami, niby tacy sami, ale zawsze umiejący czymś zaskoczyć; 2) życie rodzinne to dla mnie najwspanialszy sposób na opisanie kontaktu człowieka z Bogiem. Bo przecież któż jest bliższy mnie samemu niż moja żona? Kto mnie bardziej kocha niż ona? Z kim jestem tak blisko, że aż niekiedy jedno, a zarazem pozostajemy różni -- każdy sobą? Ludzka nieumiejętność mówienia o Bogu sprawia, że trzeba o Nim mówić, używając porównań z tym, co najpiękniejsze w naszym życiu -- a cóż jest piękniejszego niż miłość małżeńska, niż poczęcie, rodzenie i wychowywanie dzieci; cóż przede wszystkim -- wyznam szczerze -- piękniejszego niż zakochać się we własnej żonie (zwłaszcza z wzajemnością)?
Podsumowując tę część rozważań, mogę powiedzieć: małe jest piękne, małe jest zapowiedzią i obietnicą wielkiego, "czas jest zarodkiem wieczności". Podstawowym zaś warunkiem akceptacji tego, co niepozorne, jest miłość: nie można obrażać się na świat (a to znaczy również na jego Stwórcę), że jest taki, jaki jest; trzeba go takim z miłością przyjąć, a wtedy może okazać się, że nasza miłość może skorzystać na spotkaniu z prozą życia.
Łaska codzienności
Karl Rahner w swoich rozważaniach idzie jednak dalej. Nie wystarcza mu twierdzenie, że małe zapowiada przyjście czegoś wielkiego, że istnieje codzienność łaski (tzn., że łaski Bożej można i należy szukać także wśród powszednich zwykłych spraw). Podkreśla, że istnieje także łaska codzienności -- Boży dar zawarty w najzwyklejszych wydarzeniach szarego życia, który trwa dopóty, dopóki trwa ich zwyczajność i szarość. Odkrycie tego drugiego wymiaru nazywa wręcz "przewrotem kopernikańskim" we współczesnej pobożności.
Dogmatyka katolicka -- twierdzi Rahner -- teoretycznie świadoma była zawsze tego, że nie tylko specyficzne akty pobożności są pożyteczne dla człowieka wierzącego i przyczyniają się do wzrostu świętości, ale że "to samo odnosi się także do wszystkich czynów, które człowiek spełnia w obliczu Boga w swoim codziennym życiu, jeżeli owe czyny spełniane są dobrowolnie i nie są grzeszne". Jednak ta ogólna świadomość nie znajdowała przełożenia na pobożność przeciętnego chrześcijanina. Sama teologia zresztą była w tej dziedzinie dwuznaczna (por. opisane wyżej style chrześcijańskiego myślenia o codzienności i przeżywania jej). Dzisiaj teologia chce widzieć całe życie jako proces zbawienia (lub grzechu). Dla chrześcijanina żyjącego w stanie łaski wszystko może stać się wydarzeniem tej łaski.
Skoro Ewangelia wzywa do radykalizmu, do oddania całego siebie, to trzeba to wezwanie realizować również w prozaicznej banalności życia -- uważa Rahner. Chrześcijanin nie powinien uciekać od codzienności ku wyimaginowanym wyższym sferom ducha, lecz właśnie pośrodku tej codzienności przeżywać swą wiarę. "Nie powinniśmy prosić Boga: uczyń z mego dnia powszedniego dzień święty, lecz raczej: daj, aby mój dzień powszedni pozostał dniem powszednim". Codzienność jest i ma pozostać codziennością -- twierdzi jezuicki teolog -- nie należy jej więc na siłę przekształcać w święto. Uważa on, że sama zwyczajność rzeczy codziennych jest "siedliskiem milczącego misterium Boga i Jego łaski". Istnieje bowiem specyficzna łaska codzienności, której można doświadczyć tylko przyjmując codzienność taką, jaka jest. Kto ucieka od codzienności, traci szansę spotkania w niej Boga. Łaskę codzienności -- jak każdą łaskę -- człowiek może przyjąć lub odrzucić.
Patronem przeżywania codzienności czyni Rahner św. Józefa, który prowadząc "twarde życie skromnego cieśli w małej dziurze położonej w zapadłym kącie świata", stał się przykładem "cichej wierności i zwykłego uczciwego wypełniania obowiązków". Życie tego szarego człowieka -- jak twierdzi Rahner -- "miało treść -- tę jedyną treść, o którą w każdym życiu ostatecznie chodzi: Boga i Jego wcieloną łaskę". Bardzo ważną cechą w Rahnerowej charakterystyce św. Józefa jest wierne wypełnianie obowiązków. Dla niemieckiego teologa jest to zasadniczy element akceptacji codzienności jako danej przez Boga. Główną cechą codzienności jest wszak to, że zmuszani jesteśmy do spełniania czynów, na które wcale nie mamy ochoty. Lecz właśnie w tym trzeba szukać Boga, "ponieważ poprzez te wszystkie niewole naszej egzystencji Bóg ofiarowuje nam sam ego siebie".
W tym punkcie z refleksjami Karla Rahnera zbieżne są rozważania chińskiego konwertyty Johna Ching-Hsiung Wu zawarte w książce "Ponad wschodem i zachodem". Pisze on o doświadczaniu życia jako klasztoru życia codziennego. Zewnętrznie w życiu niewiele się zmienia, ale staje się ono pełnią obcowania z Bogiem. "Widzieć góry jako góry i wodę jako wodę. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego i dlatego jest to takie nadzwyczajne. Powiedzieć, że coś jest zwyczajne, to bluźnierstwo wobec Absolutu".
Łatwiej sformułować taką zasadę, trudniej wcielić ją w życie. Ba, trudno jest nawet bardziej szczegółowo opisać doświadczanie codzienności jako łaski. Karl Rahner tej sprawie poświęcił kilka esejów, a także małą książeczkę pt. "Rzeczy codzienne", w której pisał o pracy, krzątaniu się, siedzeniu, patrzeniu, śmiechu, jedzeniu i spaniu. Próbował w nich pokazać zakorzenienie tych powszednich czynności w misterium. Np. sen, jedzenie i śmiech są dla niego czynnościami głęboko tajemniczymi. Udanie się na nocny spoczynek oznacza bowiem wyrażenie zaufania w wewnętrzną prawość, bezpieczeństwo i dobroć ludzkiego świata; akt zgody na to, co jest poza kontrolą człowieka. Sen przecież to nie tylko kwestia fizjologii, to także czynność wymagająca świadomego zaufania do innych -- we śnie tracimy wszak kontrolę nad sobą. Jedzenie -- pisze Rahner -- może być dla kogoś czynnością podobną do tankowania benzyny, ale człowiek przecież je, a nie pożywia się jak zwierzęta, i dlatego jest to sprawa dotycząca całej ludzkiej egzystencji. Powszedni śmiech natomiast "wskazuje, że człowiek jest pogodzony z rzeczywistością", że widzi rzeczy małe jako małe i umie się z nich cieszyć, a nie obrażać się na ich pospolitość w poszukiwaniu wzniosłych ideałów.
Interesująco analizuje Rahner również czynności krzątania się i siadania. Krzątanie ożywia w ludziach ducha wędrownika i poszukiwacza, przypomina, iż życie jest wędrówką. Zarazem jednak musi przyjść czas, że zakrzątany człowiek uświadomi sobie, że nie można wędrować bez celu, że trzeba ukierunkować się ku czemuś ostatecznemu. Coś podobnego wyraża siadanie: "osoba gdzieś przynależy i nie może równie dobrze być u siebie gdziekolwiek, jej ostatecznym celem jest osiąść i zapuścić korzenie". Refleksja o siadaniu prowadzi do pytania, czy nie jesteśmy ludźmi nie znoszącymi spokoju i ciszy, starającymi się uciec od samych siebie.
A co z naszym przykładem obierania ziemniaków? Karl Rahner o nim nie wspomina, podobnie inni teologowie. Trudno się zresztą dziwić. Wszak trudno wymagać, by teologowie-naukowcy posiadali osobistą znajomość codzienności we wszystkich jej przejawach. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o głęboki sens czynności obierania ziemniaków pozostaje zatem zadaniem dla nas, praktycznie żyjących tym, o czym mówią teologowie. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć jedynie, że w obieraniu ziemniaków -- a czynność tę wykonuję również zdecydowanie zbyt rzadko -- udawało mi się odnaleźć radość trojaką: 1) generalnie: z racji podjęcia przykrych obowiązków dnia codziennego; 2) z tego, że jest to jeden z wyrazów mojej troski o innych; 3) z przezwyciężenia samego siebie, tzn. podjęcia się czynności, której unikam, której nie lubię i zapewne nie polubię, a którą mimo to staram się w miarę przyzwoicie wykonać.
Posłani w codzienność
Obieranie ziemniaków jest tylko jedną z tysięcy codziennych czynności nie opisanych jeszcze w swym głębszym wymiarze przez teologów. Jest tych czynności bardzo wiele, bo codzienność -- choć dla każdego z nas szara i monotonna -- zależy od człowieka. Każdy z nas ma inną codzienność -- dlatego też brakuje wielu konkretów w teologii codzienności. Ważnym dla mnie osobiście wyzwaniem z tej dziedziny jest aktualnie np. opisanie duchowości walki -- wszak jest to rzeczywistość jakże częsta w naszym życiu, której często nie powinniśmy unikać (zwrócili na to uwagę psychologowie i teologowie w "Więzi" 6/96 poświęconej tożsamości mężczyzny, twierdząc, że męska duchowość musi być w pewnej mierze duchowością walki). Nie brakuje jednak konkretów w duchowości codzienności -- przynosi je samo życie, a duchowość tę tworzy każdy z nas, usiłując przeżywać swoje wydarzenia powszedniego dnia w świetle Ewangelii i w duchu jedności z Bogiem.
Jedno wydaje się pewne -- jesteśmy w codzienność posłani. Jak powiada Karl Rahner, mamy nie tylko modlić się w codzienności, ale i "modlić się codziennością", tzn. dostrzegać Boży wymiar codzienności, co sprawi, że codzienność stanie się podobieństwem modlitwy.
Mamy przyjmować na siebie krzyż codzienności, pamiętając, że czyniony przez nas każdego dnia znak krzyża to wyrażenie zgody na przyjęcie go w swoim życiu. Jest krzyż wielki (choroba, cierpienie) -- wtedy można mówić o codzienności krzyża, bo niesienie tego krzyża na każdy dzień jest wielkim ciężarem. I jest też krzyż codzienności -- wtedy, gdy nie dał nam Bóg wielkiego cierpienia (pewnie dlatego, że byśmy go nie udźwignęli), krzyżem staje się sama codzienność: monotonia życia, jego szarość i nijakość. Często też krzyż mały (nuda) i wielki (cierpienie) przeplatają się w naszym życiu.
"Sakramentem codzienności" Karl Rahner nazywa Eucharystię. Niekoniecznie chodzi o codzienny udział we Mszy świętej, nie każda duchowość tego wymaga. Sama wiara, że Eucharystia wyzwala od grzechów powszednich, wskazuje jak bliski i intymny jest związek między nią a codziennością. Rahner wskazuje też, że Eucharystia jest "pokarmem człowieka, który wciąż na nowo staje się głodny, który wciąż na nowo staje się słaby, który zatem w życiu duchowym jest człowiekiem powszednim". Eucharystia uobecnia Jezuso wą ofiarę Wielkiego Piątku. A Wielki Piątek to odczucie daremności życia, nienawiści ze strony wrogów, zdrady przyjaciół, samotności, oddalenia od Boga. To wszystko są uczucia towarzyszące jakże często ludzkiej codzienności. W Eucharystii te odczucia i inne drobne ofiary ludzkiego życia łączone są z ofiarą Chrystusa. Dla Rahnera Eucharystia jest nie tyle źródłem mocy do przetrzymania codzienności, co raczej dziełem Boga, który posyła ludzi w codzienność. Słowa kończące Mszę świętą "Ite, missa est" są właśnie wyrazem tego posłania.
Wychodząc z Eucharystii, wkraczamy w codzienność. W niej szarą i powszednią postać przybiera to, co w Eucharystii odbywa się za pomocą znaków sakramentalnych, a co jest najważniejszą sprawą dla człowieka wierzącego w Chrystusa. W codzienności rzeczywistością może stać się modlitwa z psalmu 116: "Będę chodził w obecności Pana w krainie żyjących" . Cała codzienność może stać się wołaniem pielgrzyma "Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem". Ale w codzienności też zaznać możemy przedsmaku tej ostatecznej rzeczywistości, w której grzechu, łez i płaczu już nie będzie.
Nie można zarazem zapominać, że codzienność to nie wszystko; że duchowość chrześcijańska ma swój aspekt nie tylko codzienny, ale i świąteczny; że krzyż prowadzi do zmartwychwstania, codzienność do święta, a życie ziemskie do wieczności.
Co do wieczności, ciekawi mnie natomiast jedna sprawa. Czy w wieczności będzie trwało wieczne święto, codzienności nie będzie i nie będzie na co narzekać? Czy też wieczność stanie się naszą codziennością, codzienność będzie świętem, święto będzie każdego dnia i nie spowszednieje!? Odpowiedź na to pytanie warto niewątpliwie uzyskać z autopsji.
Zbigniew Nosowski
Rozszerzony tekst prelekcji wygłoszonej podczas kursu duchowości nt. "Chrześcijańskie życie duchowe" 18 września 1996 r. w Centrum Duchowości Księży Jezuitów w Częstochowie.
Autor jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika "Więź".
Przypisy
1 Zbigniew Nosowski: "Karla Rahnera teologia codzienności", w: "Studia Theologica Varsaviensia" 30 (1992) nr 2, s. 89-119.
2 O ile nie zaznaczono inaczej, cytaty pochodzą z prac Karla Rahnera.
źródło:http://mateusz.pl/duchowosc/zn-codziennosc.htm
Rozpocząć wypada od wyjaśnienia stosowanych pojęć. Może w tym przypadku nie jest to niezbędne, ale dla porządku...
Duchowość chrześcijańska to dla mnie -- nie porywając się na definicję -- pewien (swoisty, niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, charakterystyczny dla danego człowieka) sposób życia Ewangelią i styl zjednoczenia z Bogiem. Każdy z nas ma więc trochę inną duchowość. Czasem świadomie ją kształtujemy, czasem przeżywamy ją niejako intuicyjnie, nieświadomie. Ważne w tym spojrzeniu jest założenie, że nasza duchowość wyraża się nie tylko poprzez modlitwę czy świadomie podejmowane uczynki miłosierdzia, lecz poprzez całe nasze życie. Tak jak chrześcijanami jesteśmy 24 godziny na dobę, tak też przez 24 godziny na dobę wyraża się nasza chrześcijańska duchowość.
Skoro tak rozumiemy duchowość, to bardzo często w naszym życiu jest to raczej anty-duchowość anty-chrześcijańska. I o tym między innymi mamy dzisiaj rozmawiać. Codzienność duchowości chrześcijańskiej to przecież właśnie przestrzeń, w której pragnienie życia Ewangelią i zjednoczenia z Bogiem spotyka się z naszymi stałymi, codziennymi obowiązkami czy wadami: np. pragnienie modlitwy porannej ze słabościami organizmu, który rano jest długo nieprzytomny; chęć powierzenia się Bogu z koniecznością sprzątania, prania, gotowania, przewijania dzieci, a potem nieustannego wysłuchiwania ich gaworzenia, pytań i zabaw; gotowość przeżywania wielkich wzlotów ducha z koniecznością napotykania w pracy tych samych starych nudziarzy, powtarzających się regularnie humorów szefa, podobnych do siebie każdego dnia dowcipów kolegów. Słowem: z jednej strony wielkość chrześcijańskiego powołania, z drugiej strony -- nuda i proza życia.
Codzienność duchowości chrześcijańskiej zatem to stałe -- codzienne właśnie -- zmaganie się dobra ze złem, świętości z grzechem; to rzeczywistość wyznaczana przez grzech powszedni, ale i przez powszednią łaskę.
Chrześcijańskie sposoby przeżywania codzienności
Gdy przed kilkoma laty pisałem pracę magisterską z teologii poświęconą teologii codzienności, którą znalazłem w pismach jednego z najwybitniejszych teologów XX wieku, niemieckiego jezuity Karla Rahnera, spróbowałem -- w oparciu o inną także literaturę -- opisać trzy sposoby (czy może etapy) chrześcijańskiej refleksji o życiu codziennym, a co za tym idzie trzy sposoby przeżywania codzienności. Ponieważ praca ta była publikowana (1) i nikt nie zakwestionował tej klasyfikacji, ośmielę się podać ją również Państwu:
1. ucieczka od codzienności (celem staje się wówczas świętość pomimo codzienności);
2. sakralizacja codzienności (celem jest świętość w życiu codziennym);
3. akceptacja codzienności (celem staje się uświęcenie przez codzienność, która jest pełna łaski).
Pierwszy z tych sposobów myślenia i życia chrześcijańskiego zakładał, że codzienność (i szerzej: sprawy ziemskie) są złe. Wyciągano z tego wniosek, że trzeba od nich uciekać -- czym dalej, tym lepiej. Codziennym obowiązkom należało poświęcać tylko tyle czasu, ile konieczne, a następnie oddawać się czynnościom, które prawdziwie mogły wyrażać wielkość ludzkiego ducha i być godną odpowiedzią na Boże wezwanie. Codzienność była tu jedynie przeszkodą w życiu chrześcijańskim i żadnym sposobem nie mogła się stać drogą do świętości. Dlatego tak trudno było osiągnąć świętość człowiekowi świeckiemu -- żyjąc w rodzinie, musząc zdobywać środki do życia, ex definitione nie mógł on zajmować się tym, co naprawdę godne chrześcijanina. "Były dwa światy: ziemski, świecki, w którym zwykły człowiek chcąc nie chcąc musi się głównie poruszać, i religijny, który jako inny, dodatkowy, należy przede wszystkim do księży i zakonników." 2 Świętymi zostać mogli praktycznie tylko ci, co od świata ziemskiego uciekali.
W drugim stylu również przyjmowano, że codzienność należy do sfery profanum, a zatem wymaga przemienienia, niejako przyłączenia do sfery sacrum [profanum = to, co świeckie w życiu; sacrum = to, co religijne]. Przedstawiciele tego nurtu myślenia już nie sądzili jednak, iż codzienność jest i musi pozostać zła, nie chcieli już uciekać od codzienności, pragnęli ją więc uświęcić. Pod hasłem "uświęcenie codzienności" pisali jednak i mówili głównie o modlitwie i umartwieniach, mimochodem jedynie wspominając o wykonywaniu świeckich obowiązków. Sprowadzając rzecz do trywialnego -- ale jakże codziennego -- konkretu: w przypadku czynności obierania ziemniaków, można ją było "sakralizować" poprzez np. ofiarowanie jej w jakiejś intencji, potraktowanie jako umartwienia czy towarzyszącą jej cichą modlitwę. Obieranie ziemniaków jako obie ranie ziemniaków nie mogło jednak być wyrazem duchowości; nawet najstaranniej i najbardziej profesjonalnie wykonana czynność ta nie mogła powodować w człowieku wzrostu świętości.
Różnica między pierwszym a drugim stylem duchowości jest chyba wyraźna. W obu przypadkach czynność obierania ziemniaków należy do świeckiej, dla niektórych pogańskiej niemal, sfery naszego życia. Za pierwszym razem trzeba ją czym prędzej porzucić, by oddać się modlitwie; za drugim razem pojawia się już zalecenie, by na tej świeckiej czynności "wycisnąć pieczęć świętości".
Duchowość trzecia -- akceptacji codzienności i poszukiwania w niej samej wymiaru duchowej głębi -- nie jest wynalazkiem dwudziestowiecznym, istniała praktycznie już wcześniej, ale w wymiarze teologicznym mogła się pojawić w myśli chrześcijańskiej dopiero po teologii rzeczywistości ziemskich. Ten nurt refleksji teologicznej podjął bowiem wątek obecny w drugim z omawianych stylów duchowości (że sprawy ziemskie nie są ex definitione złe i można je przeżywać po chrześcijańsku) i rozwinął go aż do przełamania podziału sacrum-profanum. Świat przestał już być podzielony (czy nawet rozerwany) między to, co święte i to, co świeckie. Teologowie dostrzegli, że wszystko może być święte. Ba, nawet wszystko, co czyni człowiek wierzący, powinno być święte -- właśnie ze względu na to, że on (lub ona) to czyni.
To teologiczne odkrycie, jak już wskazałem, z pewnością było najpierw udziałem wielu ludzi wierzących, często nawet nie potrafiących tego doświadczenia wypowiedzieć. Bo przecież jeden z najpiękniejszych rysów religijności ludowej (myślę o jej kształcie minionym, a nie o dzisiejszej zwulgaryzowanej pseudo-ludowej pobożności, którą raczej należałoby określić mianem drobnomieszczańskiej) to przeżywanie całego świata jako stworzonego przez Boga i uświęconego -- zewnętrznym wyrazem tej postawy były kapliczki czy częste czynienie znaku krzyża. W inny sposób, już bardziej świadomie, doświadczenie to stało się udziałem uczestników dzisiejszych wspólnot odnowy chrześcijańskiej. Najpiękniej wyraził to w badaniach prowadzonych przez grupę socjologów z Uniwersytetu Warszawskiego jeden z członków ruchu "Wiara i światło" (wspólnoty wokół osób z upośledzeniem umysłowym). Stwierdził on mianowicie -- w odpowiedzi na pytanie, w jakich sferach swojego życia może wskazać wpływ swojej religijności: "Przecież nie mogę się przekroić na pół i powiedzieć, że to jest w moim życiu religijne, a to nie". Nie tylko wybrane fragmenty jego egzystencji, lecz całe jego życie -- jak zakładał -- powinno być przeniknięte wymiarem świętości.
W tym sposobie myślenia codzienność okazuje się -- przynajmniej potencjalnie -- pełna Bożej łaski. Różnicę między drugim a trzecim stylem duchowości najlepiej -- choć nieco za mądrze -- sformułował francuski dominikanin, Marie-Dominique Chenu, określając je mianem dążenia do "sakralizacji" spraw świeckich bądź też do ich "uświęcenia": "Gdy to, co świeckie przechodzi w coś sakralnego, tym samym przestaje być świeckie; gdy staje się święte, świeckim pozostaje". Prostszymi słowy, w drugim stylu obieranie ziemniaków na skutek modlitw lub innych religijnych zabiegów obierającego stawało się czynnością z innego porządku (przestawało być czynnością świecką, a stawało uświęconą), w trzecim zaś stylu pozostaje prostym obieraniem ziemniaków -- czynnością codzienną, ale to nie znaczy banalną; powszednią, ale pomagającą kroczyć drogą świętości.
Mistyka życia codziennego
A cóż takiego uświęcającego czy tajemniczego jest w obieraniu ziemniaków, że aż może się ono stać drogą do świętości -- mogą Państwo zasadnie spytać. Pozwolę sobie powrócić do tego pytania za jakiś czas, po prezentacji kilku podstawowych założeń refleksji Karla Rahnera o codzienności, które stały się również podstawą mojego myślenia na ten temat.
Zacznijmy może jednak nie od Rahnera, lecz od telewizji. Czy znają Państwo program pt. "Zwyczajni-niezwyczajni"? Autorzy tego programu zapraszają doń osoby, które dokonały czynów bohaterskich, najczęściej ratując komuś życie, z narażeniem własnego. Wśród setek zwyczajnych ludzi odnajdujemy tych, którzy dokonali czegoś niezwykłego. Niby zwyczajni, a przecież niezwyczajni... Istotą sprawy okazuje się, że ten facet, który wskoczył do rzeki, by ratować kogoś tonącego, w gruncie rzeczy nie miał poczucia, że robi coś niezwykłego; zrobił to, co -- jak twierdzi -- zrobić powinien. A to znaczy, że -- taka myśl musi pojawić się u telewidzów -- każdy z nas, zwyczajnych, też w gruncie rzeczy może być (a może nawet jest?) kimś niezwyczajnym. Podobnie jest z odkrywaniem w codziennym życiu wymiaru głębi. On tam jest, ale go nie widzimy.
Karl Rahner był przekonany, że "Bóg kieruje nami za pomocą powszedniego dnia z niezwykłą celnością". Tę codzienność trzeba zatem na siebie przyjąć, jeśli chce się przyjąć Boga. Uciekanie od codzienności jest zresztą uciekaniem nie tylko od Boga, jest przede wszystkim uciekaniem od samego siebie, od własnego człowieczeństwa, które nieodłącznie jest wypełnione również elementami powszedniej rutyny, konieczności, nudy, powtarzalności i pustki. "Nie możemy umknąć codzienności, gdyż zabieramy ją ze sobą, gdziekolwiek byśmy szli, jest bowiem nami -- naszym codziennym sercem, gnuśnym duchem, małą miłością, która czyni lichym i zwykłym nawet to, co jest wielkie. I dlatego nasza droga prowadzić musi poprzez samą codzienność, poprzez jej obowiązki i niedole" -- pisał Rahner w rozprawie o modlitwie wśród codzienności.
Znane jest powiedzenie Karla Rahnera, że "chrześcijanin przyszłości albo będzie mistykiem, albo go w ogóle nie będzie". W swoim rozumieniu mistycyzmu wyraźnie zaś odwoływał się on do ignacjańskiej zasady szukania Boga we wszystkim, do zakorzenienia wszechrzeczy w wymiarze misterium. Wedle Rahnerowskiego rozumienia świata misterium -- czyli wymiar głębi, duchowej tajemnicy -- jest składnikiem każdego istnienia, wręcz składnikiem podstawowym, podtrzymującym całą rzeczywistość. Człowiek bowiem "zawsze, zajęty ziarnkami piasku na brzegu, mieszka w rzeczywistości na skraju nieskończonego morza tajemnicy". Bóg nie przychodzi z zewnątrz do naszej codzienności, by ją przemieniać, On jest już od początku w niej milcząco obecny.
Uprawnione zatem staje się mówienie o "mistycyzmie życia codziennego, o mistyce najbardziej szarych dni". Ów "trudny do określenia mistycyzm życia codziennego" będzie nawet wedle Rahnera "uznany za istotę chrześcijaństwa". Codzienność można bowiem traktować jako swego rodzaju test wiary, sprawdzian jej głębi i autentyczności. Może ona uczynić człowieka właśnie "codziennym", małostkowym, uwięzionym w skończoności, w przemijaniu, w rozczarowaniach i beznadziejnych wysiłkach; a może też wyzwolić człowieka od niego samego. Jedni przejdą próbę codzienności z "sercem zasypanym", drudzy otworzą swe serca na Boga i innych ludzi. Niewątpliwie, mistyka codzienności jest wedle Rahnera łaską, czyli owocem przychylności Boga względem człowieka, ale jest łaską ofiarowaną każdemu człowiekowi. Podejście do życia "z wiarą" pozwala inaczej widzieć te same wydarzenia i fakty, pozwala sięgać głębiej, widzieć dalej i jaśniej, dostrzegać te wymiary rzeczywistości, które choć ukryte pod powierzchnią wydarzeń, są najistotniejsze.
Pierwszym krokiem ku otwarciu "zasypanego serca" jest spojrzenie w prawdzie na swoje życie, dostrzeżenie własnej niewystarczalności i słabości, wyznanie w modlitwie: "Panie, wierzę, zaradź niedowiarstwu mojemu". Ciekawe jest, jak bardzo ta religijna refleksja Karla Rahnera zbieżna jest ze spostrzeżeniami na temat nudy, jakie poczynił Josif Brodski, rosyjski poeta, laureat literackiej Nagrody Nobla, zmarły niedawno na emigracji w USA. W swym świeżo wydanym po polsku zbiorze esejów pt. "Pochwała nudy" wygłasza on (pierwotnie do absolwentów Dartmouth College) komplementy na temat codziennej nudy. Dlaczego? Otóż ta nudna powtarzalność czyhająca na nas każdego dnia ma tę zaletę, że uczy nas pokory: "Nuda może przynieść najcenniejszą lekcję w życiu (...) lekcję naszej dogłębnej znikomości". Przekonywał on młodych Amerykanów: "Może to, oczywiście, nie być muzyka dla Państwa uszu; ale poczucie daremności, ograniczonego znaczenia nawet najlepszych, najgorliwszych poczynań jest lepsze od złudzenia na temat ich skutków i towarzyszącego mu poczucia własnej wielkości". Brodski wskazuje tu na podstawowe zagrożenie życia duchowego: pokusę, że sami damy sobie radę. "Pokora jest matką olbrzymów" -- twierdził ksiądz Brown, jeden z bohaterów dzieł Gilberta Keitha Chestertona, dodając zarazem: "z doliny widzi się wielkie rzeczy, ze szczytu góry tylko małe".
Poeci często posiadają też zdolność zachwycania się drobiazgami, która jest warunkiem głębokiego przeżywania codzienności. Zachwyt jest nie tylko początkiem filozofii, ale też początkiem w pełni chrześcijańskiego przeżywania codzienności. "Jest to dobre ćwiczenie -- pisał G.K.Chesterton w "Ortodoksji" -- w pustych albo brzydkich godzinach dnia patrzeć na coś, np. na łopatkę od węgla, albo na szafkę z książkami, i myśleć jakim by było szczęściem uratować to z tonącego okrętu i przenieść na bezludną wyspę". Taka postawa pozwala w prozie życia dostrzec poetyckie piękno, zauważyć "poezję prozy" (jak pisał o twórczości Chestertona Wacław Borowy). Trzeba zatem również w duchowym wymiarze próbować spojrzeć głębiej na własne życie, nie pozostawać na jego powierzchni, lecz poszukiwać tego, co pozwoli na odnajdywanie Boga we wszystkich rzeczach, nawet najbardziej naturalnych i świeckich. Łaska Boża udziela się bowiem nie tylko w sakramentach, nie tylko w chwilach wielkich wzlotów ducha, lecz także w codzienności. Codzienność łaski to nie łaska "tania", gorsza czy szara, to jedynie łaska trudniej dostrzegalna.
Według znanych słów z Listu do Rzymian (5,20) "gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska". Jestem głęboko przekonany, że słowa te stosują się także do przeżywania codzienności. Powszednia łaska silniejsza jest niż grzech powszedni (to Rahner właśnie wyraził przekonanie, że tak jak istnieją grzechy ciężkie i lekkie, powszednie, tak też trzeba mówić o dobrych czynach "ciężkich" i powszednich). Trudno w to uwierzyć, że powszednia łaska silniejsza jest niż grzech powszedni, prawda? Ale popatrzmy na własny stosunek do dzieci: w ciągu dnia ma się ich dosyć: bo narozrabiały, bo hałasują, bo nieznośne, bo, bo... A gdy się kładą do łóżka, zaraz myślimy, jakie one kochane -- i w ogień by się skoczyło za nimi. Bo wtedy właśnie zaczynamy widzieć szerzej. Kończy się dzień i spoglądamy na jego przebieg globalnie, a nie z perspektywy jednego czy drugiego dziecięcego postępku; wtedy widać, że dobra jest dużo, dużo więcej, że łaska silniejsza jest niż grzech, a dobro potężniejsze i bardziej atrakcyjne od zła. W tym celu jednak trzeba się zatrzymać! W pośpiechu tego się nie da zauważyć...
Największą z rzeczy na tym świecie jest miłość. Miłość zaś -- jak powiedział Jean Vanier w książce o wspólnocie -- "nie polega na dokonywaniu rzeczy nadzwyczajnych i bohaterskich, ale na spełnianiu rzeczy zwykłych z czułością". To prawda, weźmy np. miłość małżeńską trwającą już kilkanaście lat, która ma poza sobą pierwotny okres szalonego zakochania, która może gubi się w oczekiwaniu czegoś wielkiego. Może tych dwoje nie potrafi już wspólnie po prostu być ze sobą, może nawet współżycie fizyczne ich nie satysfakcjonuje? Może dzieje się to wszystko dlatego, że niepotrzebnie oczekują za każdym razem czegoś wielkiego? Pragną rzeczy wielkich, a tu potrzeba jedynie wielkiej czułości do spraw małych! Ta sama drobna czynność, ta sama pieszczota inaczej wygląda, gdy podejmuje się ją właśnie z niezwykłą czułością. Tym jest miłość, a nie wielkimi obietnicami czynionymi od święta.
Tak samo z Panem Bogiem. Oczekiwanie na -- znane najczęściej z poprzednich lat życia duchowego -- wielkie wydarzenia i wzloty ducha może wieść na manowce. Np. modlitwa -- po okresie duchowego szczenięctwa już nie będzie przychodziła tak łatwo. Modlitwa zmienia się: zamiast wyrażać wielkie ofiarowanie człowieka, staje się bardziej znakiem tego ofiarowania. Coraz bardziej chodzi w niej o drobną wierność na codzień. Modlitwa powszednieje, staje się niekiedy czasem dawanym Bogu niemal wbrew własnej woli. Ale czy to źle? Karl Rahner powiada, że właśnie dlatego, iż człowiek nie może na zawołanie docierać do najgłębszych warstw swojej istoty, nie można sprawy tak ważnej jak modlitwa pozostawić na łasce usposobienia i przelotnego uczucia. Właśnie dlatego modlitwa jest również -- a w codzienności przede wszystkim -- sprawą odpowiedzialności i cierpliwości.
Proszę o wybaczenie za te częste porównania czerpane z życia rodzinnego. Wydają mi się jednak naturalne, bo: 1) codzienność to m.in. rodzina -- ludzie najbliżsi: wciąż ci sami, niby tacy sami, ale zawsze umiejący czymś zaskoczyć; 2) życie rodzinne to dla mnie najwspanialszy sposób na opisanie kontaktu człowieka z Bogiem. Bo przecież któż jest bliższy mnie samemu niż moja żona? Kto mnie bardziej kocha niż ona? Z kim jestem tak blisko, że aż niekiedy jedno, a zarazem pozostajemy różni -- każdy sobą? Ludzka nieumiejętność mówienia o Bogu sprawia, że trzeba o Nim mówić, używając porównań z tym, co najpiękniejsze w naszym życiu -- a cóż jest piękniejszego niż miłość małżeńska, niż poczęcie, rodzenie i wychowywanie dzieci; cóż przede wszystkim -- wyznam szczerze -- piękniejszego niż zakochać się we własnej żonie (zwłaszcza z wzajemnością)?
Podsumowując tę część rozważań, mogę powiedzieć: małe jest piękne, małe jest zapowiedzią i obietnicą wielkiego, "czas jest zarodkiem wieczności". Podstawowym zaś warunkiem akceptacji tego, co niepozorne, jest miłość: nie można obrażać się na świat (a to znaczy również na jego Stwórcę), że jest taki, jaki jest; trzeba go takim z miłością przyjąć, a wtedy może okazać się, że nasza miłość może skorzystać na spotkaniu z prozą życia.
Łaska codzienności
Karl Rahner w swoich rozważaniach idzie jednak dalej. Nie wystarcza mu twierdzenie, że małe zapowiada przyjście czegoś wielkiego, że istnieje codzienność łaski (tzn., że łaski Bożej można i należy szukać także wśród powszednich zwykłych spraw). Podkreśla, że istnieje także łaska codzienności -- Boży dar zawarty w najzwyklejszych wydarzeniach szarego życia, który trwa dopóty, dopóki trwa ich zwyczajność i szarość. Odkrycie tego drugiego wymiaru nazywa wręcz "przewrotem kopernikańskim" we współczesnej pobożności.
Dogmatyka katolicka -- twierdzi Rahner -- teoretycznie świadoma była zawsze tego, że nie tylko specyficzne akty pobożności są pożyteczne dla człowieka wierzącego i przyczyniają się do wzrostu świętości, ale że "to samo odnosi się także do wszystkich czynów, które człowiek spełnia w obliczu Boga w swoim codziennym życiu, jeżeli owe czyny spełniane są dobrowolnie i nie są grzeszne". Jednak ta ogólna świadomość nie znajdowała przełożenia na pobożność przeciętnego chrześcijanina. Sama teologia zresztą była w tej dziedzinie dwuznaczna (por. opisane wyżej style chrześcijańskiego myślenia o codzienności i przeżywania jej). Dzisiaj teologia chce widzieć całe życie jako proces zbawienia (lub grzechu). Dla chrześcijanina żyjącego w stanie łaski wszystko może stać się wydarzeniem tej łaski.
Skoro Ewangelia wzywa do radykalizmu, do oddania całego siebie, to trzeba to wezwanie realizować również w prozaicznej banalności życia -- uważa Rahner. Chrześcijanin nie powinien uciekać od codzienności ku wyimaginowanym wyższym sferom ducha, lecz właśnie pośrodku tej codzienności przeżywać swą wiarę. "Nie powinniśmy prosić Boga: uczyń z mego dnia powszedniego dzień święty, lecz raczej: daj, aby mój dzień powszedni pozostał dniem powszednim". Codzienność jest i ma pozostać codziennością -- twierdzi jezuicki teolog -- nie należy jej więc na siłę przekształcać w święto. Uważa on, że sama zwyczajność rzeczy codziennych jest "siedliskiem milczącego misterium Boga i Jego łaski". Istnieje bowiem specyficzna łaska codzienności, której można doświadczyć tylko przyjmując codzienność taką, jaka jest. Kto ucieka od codzienności, traci szansę spotkania w niej Boga. Łaskę codzienności -- jak każdą łaskę -- człowiek może przyjąć lub odrzucić.
Patronem przeżywania codzienności czyni Rahner św. Józefa, który prowadząc "twarde życie skromnego cieśli w małej dziurze położonej w zapadłym kącie świata", stał się przykładem "cichej wierności i zwykłego uczciwego wypełniania obowiązków". Życie tego szarego człowieka -- jak twierdzi Rahner -- "miało treść -- tę jedyną treść, o którą w każdym życiu ostatecznie chodzi: Boga i Jego wcieloną łaskę". Bardzo ważną cechą w Rahnerowej charakterystyce św. Józefa jest wierne wypełnianie obowiązków. Dla niemieckiego teologa jest to zasadniczy element akceptacji codzienności jako danej przez Boga. Główną cechą codzienności jest wszak to, że zmuszani jesteśmy do spełniania czynów, na które wcale nie mamy ochoty. Lecz właśnie w tym trzeba szukać Boga, "ponieważ poprzez te wszystkie niewole naszej egzystencji Bóg ofiarowuje nam sam ego siebie".
W tym punkcie z refleksjami Karla Rahnera zbieżne są rozważania chińskiego konwertyty Johna Ching-Hsiung Wu zawarte w książce "Ponad wschodem i zachodem". Pisze on o doświadczaniu życia jako klasztoru życia codziennego. Zewnętrznie w życiu niewiele się zmienia, ale staje się ono pełnią obcowania z Bogiem. "Widzieć góry jako góry i wodę jako wodę. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego i dlatego jest to takie nadzwyczajne. Powiedzieć, że coś jest zwyczajne, to bluźnierstwo wobec Absolutu".
Łatwiej sformułować taką zasadę, trudniej wcielić ją w życie. Ba, trudno jest nawet bardziej szczegółowo opisać doświadczanie codzienności jako łaski. Karl Rahner tej sprawie poświęcił kilka esejów, a także małą książeczkę pt. "Rzeczy codzienne", w której pisał o pracy, krzątaniu się, siedzeniu, patrzeniu, śmiechu, jedzeniu i spaniu. Próbował w nich pokazać zakorzenienie tych powszednich czynności w misterium. Np. sen, jedzenie i śmiech są dla niego czynnościami głęboko tajemniczymi. Udanie się na nocny spoczynek oznacza bowiem wyrażenie zaufania w wewnętrzną prawość, bezpieczeństwo i dobroć ludzkiego świata; akt zgody na to, co jest poza kontrolą człowieka. Sen przecież to nie tylko kwestia fizjologii, to także czynność wymagająca świadomego zaufania do innych -- we śnie tracimy wszak kontrolę nad sobą. Jedzenie -- pisze Rahner -- może być dla kogoś czynnością podobną do tankowania benzyny, ale człowiek przecież je, a nie pożywia się jak zwierzęta, i dlatego jest to sprawa dotycząca całej ludzkiej egzystencji. Powszedni śmiech natomiast "wskazuje, że człowiek jest pogodzony z rzeczywistością", że widzi rzeczy małe jako małe i umie się z nich cieszyć, a nie obrażać się na ich pospolitość w poszukiwaniu wzniosłych ideałów.
Interesująco analizuje Rahner również czynności krzątania się i siadania. Krzątanie ożywia w ludziach ducha wędrownika i poszukiwacza, przypomina, iż życie jest wędrówką. Zarazem jednak musi przyjść czas, że zakrzątany człowiek uświadomi sobie, że nie można wędrować bez celu, że trzeba ukierunkować się ku czemuś ostatecznemu. Coś podobnego wyraża siadanie: "osoba gdzieś przynależy i nie może równie dobrze być u siebie gdziekolwiek, jej ostatecznym celem jest osiąść i zapuścić korzenie". Refleksja o siadaniu prowadzi do pytania, czy nie jesteśmy ludźmi nie znoszącymi spokoju i ciszy, starającymi się uciec od samych siebie.
A co z naszym przykładem obierania ziemniaków? Karl Rahner o nim nie wspomina, podobnie inni teologowie. Trudno się zresztą dziwić. Wszak trudno wymagać, by teologowie-naukowcy posiadali osobistą znajomość codzienności we wszystkich jej przejawach. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o głęboki sens czynności obierania ziemniaków pozostaje zatem zadaniem dla nas, praktycznie żyjących tym, o czym mówią teologowie. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć jedynie, że w obieraniu ziemniaków -- a czynność tę wykonuję również zdecydowanie zbyt rzadko -- udawało mi się odnaleźć radość trojaką: 1) generalnie: z racji podjęcia przykrych obowiązków dnia codziennego; 2) z tego, że jest to jeden z wyrazów mojej troski o innych; 3) z przezwyciężenia samego siebie, tzn. podjęcia się czynności, której unikam, której nie lubię i zapewne nie polubię, a którą mimo to staram się w miarę przyzwoicie wykonać.
Posłani w codzienność
Obieranie ziemniaków jest tylko jedną z tysięcy codziennych czynności nie opisanych jeszcze w swym głębszym wymiarze przez teologów. Jest tych czynności bardzo wiele, bo codzienność -- choć dla każdego z nas szara i monotonna -- zależy od człowieka. Każdy z nas ma inną codzienność -- dlatego też brakuje wielu konkretów w teologii codzienności. Ważnym dla mnie osobiście wyzwaniem z tej dziedziny jest aktualnie np. opisanie duchowości walki -- wszak jest to rzeczywistość jakże częsta w naszym życiu, której często nie powinniśmy unikać (zwrócili na to uwagę psychologowie i teologowie w "Więzi" 6/96 poświęconej tożsamości mężczyzny, twierdząc, że męska duchowość musi być w pewnej mierze duchowością walki). Nie brakuje jednak konkretów w duchowości codzienności -- przynosi je samo życie, a duchowość tę tworzy każdy z nas, usiłując przeżywać swoje wydarzenia powszedniego dnia w świetle Ewangelii i w duchu jedności z Bogiem.
Jedno wydaje się pewne -- jesteśmy w codzienność posłani. Jak powiada Karl Rahner, mamy nie tylko modlić się w codzienności, ale i "modlić się codziennością", tzn. dostrzegać Boży wymiar codzienności, co sprawi, że codzienność stanie się podobieństwem modlitwy.
Mamy przyjmować na siebie krzyż codzienności, pamiętając, że czyniony przez nas każdego dnia znak krzyża to wyrażenie zgody na przyjęcie go w swoim życiu. Jest krzyż wielki (choroba, cierpienie) -- wtedy można mówić o codzienności krzyża, bo niesienie tego krzyża na każdy dzień jest wielkim ciężarem. I jest też krzyż codzienności -- wtedy, gdy nie dał nam Bóg wielkiego cierpienia (pewnie dlatego, że byśmy go nie udźwignęli), krzyżem staje się sama codzienność: monotonia życia, jego szarość i nijakość. Często też krzyż mały (nuda) i wielki (cierpienie) przeplatają się w naszym życiu.
"Sakramentem codzienności" Karl Rahner nazywa Eucharystię. Niekoniecznie chodzi o codzienny udział we Mszy świętej, nie każda duchowość tego wymaga. Sama wiara, że Eucharystia wyzwala od grzechów powszednich, wskazuje jak bliski i intymny jest związek między nią a codziennością. Rahner wskazuje też, że Eucharystia jest "pokarmem człowieka, który wciąż na nowo staje się głodny, który wciąż na nowo staje się słaby, który zatem w życiu duchowym jest człowiekiem powszednim". Eucharystia uobecnia Jezuso wą ofiarę Wielkiego Piątku. A Wielki Piątek to odczucie daremności życia, nienawiści ze strony wrogów, zdrady przyjaciół, samotności, oddalenia od Boga. To wszystko są uczucia towarzyszące jakże często ludzkiej codzienności. W Eucharystii te odczucia i inne drobne ofiary ludzkiego życia łączone są z ofiarą Chrystusa. Dla Rahnera Eucharystia jest nie tyle źródłem mocy do przetrzymania codzienności, co raczej dziełem Boga, który posyła ludzi w codzienność. Słowa kończące Mszę świętą "Ite, missa est" są właśnie wyrazem tego posłania.
Wychodząc z Eucharystii, wkraczamy w codzienność. W niej szarą i powszednią postać przybiera to, co w Eucharystii odbywa się za pomocą znaków sakramentalnych, a co jest najważniejszą sprawą dla człowieka wierzącego w Chrystusa. W codzienności rzeczywistością może stać się modlitwa z psalmu 116: "Będę chodził w obecności Pana w krainie żyjących" . Cała codzienność może stać się wołaniem pielgrzyma "Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem". Ale w codzienności też zaznać możemy przedsmaku tej ostatecznej rzeczywistości, w której grzechu, łez i płaczu już nie będzie.
Nie można zarazem zapominać, że codzienność to nie wszystko; że duchowość chrześcijańska ma swój aspekt nie tylko codzienny, ale i świąteczny; że krzyż prowadzi do zmartwychwstania, codzienność do święta, a życie ziemskie do wieczności.
Co do wieczności, ciekawi mnie natomiast jedna sprawa. Czy w wieczności będzie trwało wieczne święto, codzienności nie będzie i nie będzie na co narzekać? Czy też wieczność stanie się naszą codziennością, codzienność będzie świętem, święto będzie każdego dnia i nie spowszednieje!? Odpowiedź na to pytanie warto niewątpliwie uzyskać z autopsji.
Zbigniew Nosowski
Rozszerzony tekst prelekcji wygłoszonej podczas kursu duchowości nt. "Chrześcijańskie życie duchowe" 18 września 1996 r. w Centrum Duchowości Księży Jezuitów w Częstochowie.
Autor jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika "Więź".
Przypisy
1 Zbigniew Nosowski: "Karla Rahnera teologia codzienności", w: "Studia Theologica Varsaviensia" 30 (1992) nr 2, s. 89-119.
2 O ile nie zaznaczono inaczej, cytaty pochodzą z prac Karla Rahnera.
źródło:http://mateusz.pl/duchowosc/zn-codziennosc.htm
Subskrybuj:
Posty (Atom)