Sporo czasu zastanawiałam się jak to opisać i czy
spisywać to wydarzenie w ogóle – ale myślę że Bóg tak
podziałał przez pewną Panią( z tym że owa Pani sobie nie zdaje nawet z tego sprawy :)) że jednak nabrałam odwagi i chce się
się podzielić czymś co miał miejsce sporo czasu temu –
wydarzenie miało miejsce w czasie pieszej pielgrzymki na Jasną Górę
– jakoś drugi tydzień drogi. Jak to na pielgrzymce przyszedł
czas wieczornego postoju i Eucharystii – tym razem mieliśmy do
„dyspozycji” piękny mały drewniany Kościółek (ach... dla
mnie cudo :) ). I tak tego wieczoru po skończonej Eucharystii –
któryś Kapłan powiedział że będzie modlitwa i błogosławieństwo
„z nałożeniem rak” - wiedziałam o co chodzi – ale człowiek
młody i raczej niezbyt finansowo zdatny na różnego rodzaju
rekolekcje aby tego doświadczyć wcześniej – także cierpliwie
czekałam. Kapłani zaczęli prosić ludzi do „balasek”- a raczej
do schodków przy ołtarzu i nad każdym chwile się modlili. Poszłam
też - gdy tylko Kapłan dotknął mojej głowy (przy klęczeniu
wiadomo najwygodniej) poczułam ciepło na całym ciele – miałam
zamknięte oczy, łzy zaczęły płynąć po policzkach, klęczałam...
odczuwałam wtedy coś co było tak piękne, że nie potrafię tego
obrać w słowa - tak bardzo realistycznie żeby było zrozumiałe -
po prostu to mieszanka radość, skupienia, miłości – „miejsca”
w którym to wszystko jest tak maksymalnie pełne i czyste że aż
lekkie. Czułam tylko dookoła siebie jak ludzie przychodzą i
odchodzą a ja nadal klęczałam nie mogąc nawet drgnąć... a
zarazem czułam się że jestem gdzieś indziej... jakby w
przedsionku Nieba. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego że już
wszyscy ludzie zostali pobłogosławieni – po prostu
klęczałam...dopiero w pewnym momencie ktoś mnie chwycił za ramię.
Można to porównać do tego gdy ktoś nas budzi ze snu. Przez
moment nie wiedziałam gdzie jestem. Ale co - dla mnie samej było
ciekawe – nie czułam wstydu – pierwszy raz w życiu nie czułam
zawstydzenia z powodu „gafy”. Poczułam wtedy jakby na sercu
rodzaj pieczęci - utwierdzającej i nawet z poleceniem - to że
mam dzielić się Bogiem z ludźmi - tym że ponad wszystko On Kocha,
że Miłość jaka darzy człowieka jest Jego największym
Darem(Atrybutem), że to co z przypowieści o Synu Marnotrawnym i
Miłosiernym Samarytaninie – może dziać się tu i teraz, każdego
dnia (uczę się tego wciąż i wciąż mnie Bóg w tym zaskakuje i
to bardzo) – nie wiedziałam jeszcze jak to ma wyglądać. Ale
powoli z czasem – wciąż na nowo dowiaduje się jak mam to robić
i poprzez internet (m in owocem tego jest ten blog) ale też duże
wyzwanie w świecie( tu trochę trudniej z racji mojej
„niedoleczonej” ;) nieśmiałości). Myślę że i tu bardzo
mocno prowadzi mnie Św. s. M. Faustyna Kowalska – od wielu lat i
wielu rzeczy uczę się właśnie od niej - tej Miłości Bożej i
miłości do ludzi... Od tamtej pory staram się "patrzeć" sercem przez pryzmat wiary. CHWAŁA
BĄDŹ BOŻEMU SERCU, PRZEZ KTÓRE STAŁO SIĘ NAM ZBAWIENIE. JEMU
CZEŚĆ I CHWAŁA NA WIEKI. AMEN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz