Myślę
że kwestii sinusoidy tłumaczyć nie muszę – każdy to na
matematyce za czasów szkoły przerabiał. :) A taki okres w życiu
dopada wielu ludzi jakby nawet nie mówić że większość. Otóż
tym razem dość jeszcze nie dawno - „dopadł” i mnie kryzys
wiary. Jak wiecie z innych postów jestem od dobrego kawałka czasu
żoną i matką (teraz moje grono domowników trochę się zmieniło
– dziadkowi się zmarło – ale mam w „zastępstwie” trzecią
córkę :)) i moje życie zaczęło obracać się wokół spraw
nazwijmy zwykłych, doczesnych – zakupy, gotowanie, sprzątanie,
obiad, „ogarniecie” (w każdym możliwym znaczeniu) dzieci. Z
czasem coraz rzadziej bywałam na Mszy (trochę też i z powodu
byłego Proboszcza – nie chcę go oceniać czy tu obmawiać – ale
niestety zniechęcał do Kościoła). Do tego pewnego razu usłyszałam
na Mszy podczas kazania słowa w stylu, „że jeśli powołanie
odciąga człowieka od Boga to nie jest to tym właściwym
powołaniem” (tylko proszę nie sugerujcie się tym bo słowa są z pamięci i nie do końca pamietam już ich kontekst) ale u mnie wtedy te słowa przelały i tak już spory
„kielich goryczy spraw ziemskich” - a miałam na tamten czas żal
do Boga, że zostawił mnie z tym wszystkim samą – czułam się
opuszczona tak i przez Niego jak i przez najbliższych sobie ludzi –
mimo że gdzieś głęboko w sercu wiedziałam że tak nie jest –
ale to wszystko „przygniotło” mi tą świadomość
prawdopodobnie aż do stanu zwanego acedią - super pisze o tym
Ewagriusz z Pontu – ale tak w skrócie to co ja „przechodziłam”
określone zostało u niego jak nienawiść do miejsca w którym
człowiek się znajduje – podchodzi ona pod grzechy główne –
lenistwo – z tym że to jest duchowe (przez to też moje wpisy na
blogu były dość rzadkie) – i tak przez spory kawałek czasu
gnębił mnie taki stan duchowy – ciężko było samemu się z
niego wygrzebać a zarazem nikt o tym nie wiedział – było tylko
„widać” prawie że gotującą się we mnie złość w domu (i na
dobra sprawę tylko w domu) na zewnątrz w świecie staram się nie
okazywać „uczuć” ponadto co że tak ujmę konieczne (częściowo
i do tego sprowokowało mnie kiedyś życie – ale już jest i z tym
lepiej) – choć starałam się mimo wszystko okazywać „ciepło”
innym. I tak ciągnęło się to do listopada 2015r. Wtedy to moja
Koleżanka napisała mi w sms-ie że będzie u nas po Mszy wieczornej
(bo wcześniej ogółwem w 2014r. zmienili się wszyscy Kapłani
posługujący u nas w Parafii) – krąg biblijny – na co kiedyś
(w sumie we 3) bardzo czekałyśmy (myślę że dobre 10lat) – i
tak postanowiłam zacząć od tego i zarazem na nowo wiarę. Mamy
wspaniałego Kapłana i świetną ekipę – są tam osoby które
naprawę mnie inspirują do działania. I tak małymi krokami w coraz
więcej liczbie/ilości spraw związanych z wiarą i Kościołem –
woła mnie Bóg do siebie na nowo i przyjmuje z otwartymi ramionami
Syna Marnotrawnego. Czasami potrzeba człowiekowi takie coś by mógł
na nowo/świeżo spojrzeć na coś co w natłoku spraw gdzieś zgubił
lub od czego uciekał. CHWAŁA BOGU ZA PIĘKNYCH I BOGATYCH DUCHOWO
LUDZI :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz