środa, 17 lutego 2016

"Sinusoida" wiary...

Myślę że kwestii sinusoidy tłumaczyć nie muszę – każdy to na matematyce za czasów szkoły przerabiał. :) A taki okres w życiu dopada wielu ludzi jakby nawet nie mówić że większość. Otóż tym razem dość jeszcze nie dawno - „dopadł” i mnie kryzys wiary. Jak wiecie z innych postów jestem od dobrego kawałka czasu żoną i matką (teraz moje grono domowników trochę się zmieniło – dziadkowi się zmarło – ale mam w „zastępstwie” trzecią córkę :)) i moje życie zaczęło obracać się wokół spraw nazwijmy zwykłych, doczesnych – zakupy, gotowanie, sprzątanie, obiad, „ogarniecie” (w każdym możliwym znaczeniu) dzieci. Z czasem coraz rzadziej bywałam na Mszy (trochę też i z powodu byłego Proboszcza – nie chcę go oceniać czy tu obmawiać – ale niestety zniechęcał do Kościoła). Do tego pewnego razu usłyszałam na Mszy podczas kazania słowa w stylu, „że jeśli powołanie odciąga człowieka od Boga to nie jest to tym właściwym powołaniem” (tylko proszę nie sugerujcie się tym bo słowa są z pamięci i nie do końca pamietam już ich kontekst) ale u mnie wtedy te słowa przelały i tak już spory „kielich goryczy spraw ziemskich” - a miałam na tamten czas żal do Boga, że zostawił mnie z tym wszystkim samą – czułam się opuszczona tak i przez Niego jak i przez najbliższych sobie ludzi – mimo że gdzieś głęboko w sercu wiedziałam że tak nie jest – ale to wszystko „przygniotło” mi tą świadomość prawdopodobnie aż do stanu zwanego acedią - super pisze o tym Ewagriusz z Pontu – ale tak w skrócie to co ja „przechodziłam” określone zostało u niego jak nienawiść do miejsca w którym człowiek się znajduje – podchodzi ona pod grzechy główne – lenistwo – z tym że to jest duchowe (przez to też moje wpisy na blogu były dość rzadkie) – i tak przez spory kawałek czasu gnębił mnie taki stan duchowy – ciężko było samemu się z niego wygrzebać a zarazem nikt o tym nie wiedział – było tylko „widać” prawie że gotującą się we mnie złość w domu (i na dobra sprawę tylko w domu) na zewnątrz w świecie staram się nie okazywać „uczuć” ponadto co że tak ujmę konieczne (częściowo i do tego sprowokowało mnie kiedyś życie – ale już jest i z tym lepiej) – choć starałam się mimo wszystko okazywać „ciepło” innym. I tak ciągnęło się to do listopada 2015r. Wtedy to moja Koleżanka napisała mi w sms-ie że będzie u nas po Mszy wieczornej (bo wcześniej ogółwem w 2014r. zmienili się wszyscy Kapłani posługujący u nas w Parafii) – krąg biblijny – na co kiedyś (w sumie we 3) bardzo czekałyśmy (myślę że dobre 10lat) – i tak postanowiłam zacząć od tego i zarazem na nowo wiarę. Mamy wspaniałego Kapłana i świetną ekipę – są tam osoby które naprawę mnie inspirują do działania. I tak małymi krokami w coraz więcej liczbie/ilości spraw związanych z wiarą i Kościołem – woła mnie Bóg do siebie na nowo i przyjmuje z otwartymi ramionami Syna Marnotrawnego. Czasami potrzeba człowiekowi takie coś by mógł na nowo/świeżo spojrzeć na coś co w natłoku spraw gdzieś zgubił lub od czego uciekał. CHWAŁA BOGU ZA PIĘKNYCH I BOGATYCH DUCHOWO LUDZI :)

Brak komentarzy: