niedziela, 20 października 2013

Bóg moją ucieczką i siłą do walki.

W obecnych czasach taki wielu ludzi ucieka od codzienności zatracając się w pracy, od bólu zatracając się w nałogach (alkohol, narkotyki), od rzeczywistości i tego co za sobą niesie w świat wirtualny gdzie można być kim się chce lub zamarzy aby być. Uważa że ucieczka od tego co i tak staje się nieuniknione jest wyjściem, a tak naprawdę to ucieczka przed sobą samym, przed swoimi słabościami zatracając tym samym swoje mocne strony. Ale to nie jest ani wyjście ani lekarstwo. Na to odkryłam (już jaaaaakiś czas temu) tylko jedno jedyne i najlepsze rozwiązanie, a aby ująć to jak najprościej użyje tu słów za św. s. Faustyną Kowalską: „Kiedy czuję, że cierpienie przechodzi siły moje, wtenczas uciekam się do Pana w Najświętszym Sakramencie, a głębokie milczenie jest mową moją do Pana.” DZ 73. Tylko tak jesteśmy w stanie poradzić sobie z tym wszystkim, z natłokiem wszelkich spraw, uciekając do ciszy w której mieszka Bóg i Który właśnie w tej ciszy, w ciszy właśnie to naszych serc jest w stanie dać nam na wszystko odpowiedź i pomóc znaleźć rozwiązanie. Tylko w Nim nasza ucieczka. A żeby nie być gołosłownym napisze tu jedną z sytuacji : było to w czasie Świąt Bożego Narodzenia (nigdy za specjalnie nie czułam rodzinności tych świąt – no cóż i tak się niestety zdarza) uciekłam do Boga do Kościoła na Eucharystię. Wyżaliłam Mu się z tego wszystkiego, a nawet popłakałam, wykrzyczałam (oczywiście w duszy – nie na głos bo nie wypada w Kościele) Mu to że mnie zostawił, że nie czuje „ducha świąt” tylko jeszcze gorszą pustkę niż na co dzień. Wygarnęłam Bogu wszystko, tak wygarnęłam bo On wie jaka jestem a jak nawet w złości mówi się coś do Boga co nam leży na sercu, nie ważne jest to w jakiej formie to zrobimy ale ważne jest to że przyszliśmy z tym do Niego, z ufnością powierzając Mu swoje problemy i z wiarą że na nie zaradzi - Temu dla Którego nie ma rzeczy niemożliwych. Gdy już to wszystko powiedziałam, wywaliłam wszyściuteńko ze swojego serca, wszelkie złości, żale, przykrości m. in. na tych którzy powinni być w tym czasie mi bliżsi. I po tym wszystkim nagle moją duszę zalała radość, spokój, otrzymałam otuchę i wróciły chęci do zmagania się z tą codziennością. Nie czułam już złości a ni żalu czułam tylko to że Bóg jest zawsze przy mnie bez znaczenia czy czuję Jego obecność czy nie - On i tak jest zawsze ze mną. 
NIE BÓJCIE SIĘ I NIE LEKAJCIE IŚĆ ZE WSZYSTKIM DO TEGO DLA KTÓREGO NIE MA RZECZY NIEMOŻLIWYCH PO SIŁĘ DO WALKI WE ZMAGANIU SIĘ ZE WSZELKIMI PROBLEMAMI. :)

niedziela, 6 października 2013

Codzienność duchowości chrześcijańskiej - Zbigniew Nosowski

Z góry proszę o wyrozumiałość, gdyż jestem w sytuacji tej samej, co ongiś Tertulian, który wygłaszając traktat o cierpliwości, musiał szczerze rozpocząć słowami: "opowiem wam o cnocie, której sam nie posiadam...". Opowiem bowiem Państwu o czymś, co bardzo chciałbym, żeby było w moim życiu rzeczywistością, lecz jakże mi do niej daleko...

Rozpocząć wypada od wyjaśnienia stosowanych pojęć. Może w tym przypadku nie jest to niezbędne, ale dla porządku...

Duchowość chrześcijańska to dla mnie -- nie porywając się na definicję -- pewien (swoisty, niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, charakterystyczny dla danego człowieka) sposób życia Ewangelią i styl zjednoczenia z Bogiem. Każdy z nas ma więc trochę inną duchowość. Czasem świadomie ją kształtujemy, czasem przeżywamy ją niejako intuicyjnie, nieświadomie. Ważne w tym spojrzeniu jest założenie, że nasza duchowość wyraża się nie tylko poprzez modlitwę czy świadomie podejmowane uczynki miłosierdzia, lecz poprzez całe nasze życie. Tak jak chrześcijanami jesteśmy 24 godziny na dobę, tak też przez 24 godziny na dobę wyraża się nasza chrześcijańska duchowość.

Skoro tak rozumiemy duchowość, to bardzo często w naszym życiu jest to raczej anty-duchowość anty-chrześcijańska. I o tym między innymi mamy dzisiaj rozmawiać. Codzienność duchowości chrześcijańskiej to przecież właśnie przestrzeń, w której pragnienie życia Ewangelią i zjednoczenia z Bogiem spotyka się z naszymi stałymi, codziennymi obowiązkami czy wadami: np. pragnienie modlitwy porannej ze słabościami organizmu, który rano jest długo nieprzytomny; chęć powierzenia się Bogu z koniecznością sprzątania, prania, gotowania, przewijania dzieci, a potem nieustannego wysłuchiwania ich gaworzenia, pytań i zabaw; gotowość przeżywania wielkich wzlotów ducha z koniecznością napotykania w pracy tych samych starych nudziarzy, powtarzających się regularnie humorów szefa, podobnych do siebie każdego dnia dowcipów kolegów. Słowem: z jednej strony wielkość chrześcijańskiego powołania, z drugiej strony -- nuda i proza życia.

Codzienność duchowości chrześcijańskiej zatem to stałe -- codzienne właśnie -- zmaganie się dobra ze złem, świętości z grzechem; to rzeczywistość wyznaczana przez grzech powszedni, ale i przez powszednią łaskę.

Chrześcijańskie sposoby przeżywania codzienności
Gdy przed kilkoma laty pisałem pracę magisterską z teologii poświęconą teologii codzienności, którą znalazłem w pismach jednego z najwybitniejszych teologów XX wieku, niemieckiego jezuity Karla Rahnera, spróbowałem -- w oparciu o inną także literaturę -- opisać trzy sposoby (czy może etapy) chrześcijańskiej refleksji o życiu codziennym, a co za tym idzie trzy sposoby przeżywania codzienności. Ponieważ praca ta była publikowana (1) i nikt nie zakwestionował tej klasyfikacji, ośmielę się podać ją również Państwu:

1. ucieczka od codzienności (celem staje się wówczas świętość pomimo codzienności);
2. sakralizacja codzienności (celem jest świętość w życiu codziennym);
3. akceptacja codzienności (celem staje się uświęcenie przez codzienność, która jest pełna łaski).

Pierwszy z tych sposobów myślenia i życia chrześcijańskiego zakładał, że codzienność (i szerzej: sprawy ziemskie) są złe. Wyciągano z tego wniosek, że trzeba od nich uciekać -- czym dalej, tym lepiej. Codziennym obowiązkom należało poświęcać tylko tyle czasu, ile konieczne, a następnie oddawać się czynnościom, które prawdziwie mogły wyrażać wielkość ludzkiego ducha i być godną odpowiedzią na Boże wezwanie. Codzienność była tu jedynie przeszkodą w życiu chrześcijańskim i żadnym sposobem nie mogła się stać drogą do świętości. Dlatego tak trudno było osiągnąć świętość człowiekowi świeckiemu -- żyjąc w rodzinie, musząc zdobywać środki do życia, ex definitione nie mógł on zajmować się tym, co naprawdę godne chrześcijanina. "Były dwa światy: ziemski, świecki, w którym zwykły człowiek chcąc nie chcąc musi się głównie poruszać, i religijny, który jako inny, dodatkowy, należy przede wszystkim do księży i zakonników." 2 Świętymi zostać mogli praktycznie tylko ci, co od świata ziemskiego uciekali.

W drugim stylu również przyjmowano, że codzienność należy do sfery profanum, a zatem wymaga przemienienia, niejako przyłączenia do sfery sacrum [profanum = to, co świeckie w życiu; sacrum = to, co religijne]. Przedstawiciele tego nurtu myślenia już nie sądzili jednak, iż codzienność jest i musi pozostać zła, nie chcieli już uciekać od codzienności, pragnęli ją więc uświęcić. Pod hasłem "uświęcenie codzienności" pisali jednak i mówili głównie o modlitwie i umartwieniach, mimochodem jedynie wspominając o wykonywaniu świeckich obowiązków. Sprowadzając rzecz do trywialnego -- ale jakże codziennego -- konkretu: w przypadku czynności obierania ziemniaków, można ją było "sakralizować" poprzez np. ofiarowanie jej w jakiejś intencji, potraktowanie jako umartwienia czy towarzyszącą jej cichą modlitwę. Obieranie ziemniaków jako obie ranie ziemniaków nie mogło jednak być wyrazem duchowości; nawet najstaranniej i najbardziej profesjonalnie wykonana czynność ta nie mogła powodować w człowieku wzrostu świętości.

Różnica między pierwszym a drugim stylem duchowości jest chyba wyraźna. W obu przypadkach czynność obierania ziemniaków należy do świeckiej, dla niektórych pogańskiej niemal, sfery naszego życia. Za pierwszym razem trzeba ją czym prędzej porzucić, by oddać się modlitwie; za drugim razem pojawia się już zalecenie, by na tej świeckiej czynności "wycisnąć pieczęć świętości".

Duchowość trzecia -- akceptacji codzienności i poszukiwania w niej samej wymiaru duchowej głębi -- nie jest wynalazkiem dwudziestowiecznym, istniała praktycznie już wcześniej, ale w wymiarze teologicznym mogła się pojawić w myśli chrześcijańskiej dopiero po teologii rzeczywistości ziemskich. Ten nurt refleksji teologicznej podjął bowiem wątek obecny w drugim z omawianych stylów duchowości (że sprawy ziemskie nie są ex definitione złe i można je przeżywać po chrześcijańsku) i rozwinął go aż do przełamania podziału sacrum-profanum. Świat przestał już być podzielony (czy nawet rozerwany) między to, co święte i to, co świeckie. Teologowie dostrzegli, że wszystko może być święte. Ba, nawet wszystko, co czyni człowiek wierzący, powinno być święte -- właśnie ze względu na to, że on (lub ona) to czyni.

To teologiczne odkrycie, jak już wskazałem, z pewnością było najpierw udziałem wielu ludzi wierzących, często nawet nie potrafiących tego doświadczenia wypowiedzieć. Bo przecież jeden z najpiękniejszych rysów religijności ludowej (myślę o jej kształcie minionym, a nie o dzisiejszej zwulgaryzowanej pseudo-ludowej pobożności, którą raczej należałoby określić mianem drobnomieszczańskiej) to przeżywanie całego świata jako stworzonego przez Boga i uświęconego -- zewnętrznym wyrazem tej postawy były kapliczki czy częste czynienie znaku krzyża. W inny sposób, już bardziej świadomie, doświadczenie to stało się udziałem uczestników dzisiejszych wspólnot odnowy chrześcijańskiej. Najpiękniej wyraził to w badaniach prowadzonych przez grupę socjologów z Uniwersytetu Warszawskiego jeden z członków ruchu "Wiara i światło" (wspólnoty wokół osób z upośledzeniem umysłowym). Stwierdził on mianowicie -- w odpowiedzi na pytanie, w jakich sferach swojego życia może wskazać wpływ swojej religijności: "Przecież nie mogę się przekroić na pół i powiedzieć, że to jest w moim życiu religijne, a to nie". Nie tylko wybrane fragmenty jego egzystencji, lecz całe jego życie -- jak zakładał -- powinno być przeniknięte wymiarem świętości.

W tym sposobie myślenia codzienność okazuje się -- przynajmniej potencjalnie -- pełna Bożej łaski. Różnicę między drugim a trzecim stylem duchowości najlepiej -- choć nieco za mądrze -- sformułował francuski dominikanin, Marie-Dominique Chenu, określając je mianem dążenia do "sakralizacji" spraw świeckich bądź też do ich "uświęcenia": "Gdy to, co świeckie przechodzi w coś sakralnego, tym samym przestaje być świeckie; gdy staje się święte, świeckim pozostaje". Prostszymi słowy, w drugim stylu obieranie ziemniaków na skutek modlitw lub innych religijnych zabiegów obierającego stawało się czynnością z innego porządku (przestawało być czynnością świecką, a stawało uświęconą), w trzecim zaś stylu pozostaje prostym obieraniem ziemniaków -- czynnością codzienną, ale to nie znaczy banalną; powszednią, ale pomagającą kroczyć drogą świętości.

Mistyka życia codziennego
A cóż takiego uświęcającego czy tajemniczego jest w obieraniu ziemniaków, że aż może się ono stać drogą do świętości -- mogą Państwo zasadnie spytać. Pozwolę sobie powrócić do tego pytania za jakiś czas, po prezentacji kilku podstawowych założeń refleksji Karla Rahnera o codzienności, które stały się również podstawą mojego myślenia na ten temat.

Zacznijmy może jednak nie od Rahnera, lecz od telewizji. Czy znają Państwo program pt. "Zwyczajni-niezwyczajni"? Autorzy tego programu zapraszają doń osoby, które dokonały czynów bohaterskich, najczęściej ratując komuś życie, z narażeniem własnego. Wśród setek zwyczajnych ludzi odnajdujemy tych, którzy dokonali czegoś niezwykłego. Niby zwyczajni, a przecież niezwyczajni... Istotą sprawy okazuje się, że ten facet, który wskoczył do rzeki, by ratować kogoś tonącego, w gruncie rzeczy nie miał poczucia, że robi coś niezwykłego; zrobił to, co -- jak twierdzi -- zrobić powinien. A to znaczy, że -- taka myśl musi pojawić się u telewidzów -- każdy z nas, zwyczajnych, też w gruncie rzeczy może być (a może nawet jest?) kimś niezwyczajnym. Podobnie jest z odkrywaniem w codziennym życiu wymiaru głębi. On tam jest, ale go nie widzimy.

Karl Rahner był przekonany, że "Bóg kieruje nami za pomocą powszedniego dnia z niezwykłą celnością". Tę codzienność trzeba zatem na siebie przyjąć, jeśli chce się przyjąć Boga. Uciekanie od codzienności jest zresztą uciekaniem nie tylko od Boga, jest przede wszystkim uciekaniem od samego siebie, od własnego człowieczeństwa, które nieodłącznie jest wypełnione również elementami powszedniej rutyny, konieczności, nudy, powtarzalności i pustki. "Nie możemy umknąć codzienności, gdyż zabieramy ją ze sobą, gdziekolwiek byśmy szli, jest bowiem nami -- naszym codziennym sercem, gnuśnym duchem, małą miłością, która czyni lichym i zwykłym nawet to, co jest wielkie. I dlatego nasza droga prowadzić musi poprzez samą codzienność, poprzez jej obowiązki i niedole" -- pisał Rahner w rozprawie o modlitwie wśród codzienności.

Znane jest powiedzenie Karla Rahnera, że "chrześcijanin przyszłości albo będzie mistykiem, albo go w ogóle nie będzie". W swoim rozumieniu mistycyzmu wyraźnie zaś odwoływał się on do ignacjańskiej zasady szukania Boga we wszystkim, do zakorzenienia wszechrzeczy w wymiarze misterium. Wedle Rahnerowskiego rozumienia świata misterium -- czyli wymiar głębi, duchowej tajemnicy -- jest składnikiem każdego istnienia, wręcz składnikiem podstawowym, podtrzymującym całą rzeczywistość. Człowiek bowiem "zawsze, zajęty ziarnkami piasku na brzegu, mieszka w rzeczywistości na skraju nieskończonego morza tajemnicy". Bóg nie przychodzi z zewnątrz do naszej codzienności, by ją przemieniać, On jest już od początku w niej milcząco obecny.

Uprawnione zatem staje się mówienie o "mistycyzmie życia codziennego, o mistyce najbardziej szarych dni". Ów "trudny do określenia mistycyzm życia codziennego" będzie nawet wedle Rahnera "uznany za istotę chrześcijaństwa". Codzienność można bowiem traktować jako swego rodzaju test wiary, sprawdzian jej głębi i autentyczności. Może ona uczynić człowieka właśnie "codziennym", małostkowym, uwięzionym w skończoności, w przemijaniu, w rozczarowaniach i beznadziejnych wysiłkach; a może też wyzwolić człowieka od niego samego. Jedni przejdą próbę codzienności z "sercem zasypanym", drudzy otworzą swe serca na Boga i innych ludzi. Niewątpliwie, mistyka codzienności jest wedle Rahnera łaską, czyli owocem przychylności Boga względem człowieka, ale jest łaską ofiarowaną każdemu człowiekowi. Podejście do życia "z wiarą" pozwala inaczej widzieć te same wydarzenia i fakty, pozwala sięgać głębiej, widzieć dalej i jaśniej, dostrzegać te wymiary rzeczywistości, które choć ukryte pod powierzchnią wydarzeń, są najistotniejsze.

Pierwszym krokiem ku otwarciu "zasypanego serca" jest spojrzenie w prawdzie na swoje życie, dostrzeżenie własnej niewystarczalności i słabości, wyznanie w modlitwie: "Panie, wierzę, zaradź niedowiarstwu mojemu". Ciekawe jest, jak bardzo ta religijna refleksja Karla Rahnera zbieżna jest ze spostrzeżeniami na temat nudy, jakie poczynił Josif Brodski, rosyjski poeta, laureat literackiej Nagrody Nobla, zmarły niedawno na emigracji w USA. W swym świeżo wydanym po polsku zbiorze esejów pt. "Pochwała nudy" wygłasza on (pierwotnie do absolwentów Dartmouth College) komplementy na temat codziennej nudy. Dlaczego? Otóż ta nudna powtarzalność czyhająca na nas każdego dnia ma tę zaletę, że uczy nas pokory: "Nuda może przynieść najcenniejszą lekcję w życiu (...) lekcję naszej dogłębnej znikomości". Przekonywał on młodych Amerykanów: "Może to, oczywiście, nie być muzyka dla Państwa uszu; ale poczucie daremności, ograniczonego znaczenia nawet najlepszych, najgorliwszych poczynań jest lepsze od złudzenia na temat ich skutków i towarzyszącego mu poczucia własnej wielkości". Brodski wskazuje tu na podstawowe zagrożenie życia duchowego: pokusę, że sami damy sobie radę. "Pokora jest matką olbrzymów" -- twierdził ksiądz Brown, jeden z bohaterów dzieł Gilberta Keitha Chestertona, dodając zarazem: "z doliny widzi się wielkie rzeczy, ze szczytu góry tylko małe".

Poeci często posiadają też zdolność zachwycania się drobiazgami, która jest warunkiem głębokiego przeżywania codzienności. Zachwyt jest nie tylko początkiem filozofii, ale też początkiem w pełni chrześcijańskiego przeżywania codzienności. "Jest to dobre ćwiczenie -- pisał G.K.Chesterton w "Ortodoksji" -- w pustych albo brzydkich godzinach dnia patrzeć na coś, np. na łopatkę od węgla, albo na szafkę z książkami, i myśleć jakim by było szczęściem uratować to z tonącego okrętu i przenieść na bezludną wyspę". Taka postawa pozwala w prozie życia dostrzec poetyckie piękno, zauważyć "poezję prozy" (jak pisał o twórczości Chestertona Wacław Borowy). Trzeba zatem również w duchowym wymiarze próbować spojrzeć głębiej na własne życie, nie pozostawać na jego powierzchni, lecz poszukiwać tego, co pozwoli na odnajdywanie Boga we wszystkich rzeczach, nawet najbardziej naturalnych i świeckich. Łaska Boża udziela się bowiem nie tylko w sakramentach, nie tylko w chwilach wielkich wzlotów ducha, lecz także w codzienności. Codzienność łaski to nie łaska "tania", gorsza czy szara, to jedynie łaska trudniej dostrzegalna.

Według znanych słów z Listu do Rzymian (5,20) "gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska". Jestem głęboko przekonany, że słowa te stosują się także do przeżywania codzienności. Powszednia łaska silniejsza jest niż grzech powszedni (to Rahner właśnie wyraził przekonanie, że tak jak istnieją grzechy ciężkie i lekkie, powszednie, tak też trzeba mówić o dobrych czynach "ciężkich" i powszednich). Trudno w to uwierzyć, że powszednia łaska silniejsza jest niż grzech powszedni, prawda? Ale popatrzmy na własny stosunek do dzieci: w ciągu dnia ma się ich dosyć: bo narozrabiały, bo hałasują, bo nieznośne, bo, bo... A gdy się kładą do łóżka, zaraz myślimy, jakie one kochane -- i w ogień by się skoczyło za nimi. Bo wtedy właśnie zaczynamy widzieć szerzej. Kończy się dzień i spoglądamy na jego przebieg globalnie, a nie z perspektywy jednego czy drugiego dziecięcego postępku; wtedy widać, że dobra jest dużo, dużo więcej, że łaska silniejsza jest niż grzech, a dobro potężniejsze i bardziej atrakcyjne od zła. W tym celu jednak trzeba się zatrzymać! W pośpiechu tego się nie da zauważyć...

Największą z rzeczy na tym świecie jest miłość. Miłość zaś -- jak powiedział Jean Vanier w książce o wspólnocie -- "nie polega na dokonywaniu rzeczy nadzwyczajnych i bohaterskich, ale na spełnianiu rzeczy zwykłych z czułością". To prawda, weźmy np. miłość małżeńską trwającą już kilkanaście lat, która ma poza sobą pierwotny okres szalonego zakochania, która może gubi się w oczekiwaniu czegoś wielkiego. Może tych dwoje nie potrafi już wspólnie po prostu być ze sobą, może nawet współżycie fizyczne ich nie satysfakcjonuje? Może dzieje się to wszystko dlatego, że niepotrzebnie oczekują za każdym razem czegoś wielkiego? Pragną rzeczy wielkich, a tu potrzeba jedynie wielkiej czułości do spraw małych! Ta sama drobna czynność, ta sama pieszczota inaczej wygląda, gdy podejmuje się ją właśnie z niezwykłą czułością. Tym jest miłość, a nie wielkimi obietnicami czynionymi od święta.

Tak samo z Panem Bogiem. Oczekiwanie na -- znane najczęściej z poprzednich lat życia duchowego -- wielkie wydarzenia i wzloty ducha może wieść na manowce. Np. modlitwa -- po okresie duchowego szczenięctwa już nie będzie przychodziła tak łatwo. Modlitwa zmienia się: zamiast wyrażać wielkie ofiarowanie człowieka, staje się bardziej znakiem tego ofiarowania. Coraz bardziej chodzi w niej o drobną wierność na codzień. Modlitwa powszednieje, staje się niekiedy czasem dawanym Bogu niemal wbrew własnej woli. Ale czy to źle? Karl Rahner powiada, że właśnie dlatego, iż człowiek nie może na zawołanie docierać do najgłębszych warstw swojej istoty, nie można sprawy tak ważnej jak modlitwa pozostawić na łasce usposobienia i przelotnego uczucia. Właśnie dlatego modlitwa jest również -- a w codzienności przede wszystkim -- sprawą odpowiedzialności i cierpliwości.

Proszę o wybaczenie za te częste porównania czerpane z życia rodzinnego. Wydają mi się jednak naturalne, bo: 1) codzienność to m.in. rodzina -- ludzie najbliżsi: wciąż ci sami, niby tacy sami, ale zawsze umiejący czymś zaskoczyć; 2) życie rodzinne to dla mnie najwspanialszy sposób na opisanie kontaktu człowieka z Bogiem. Bo przecież któż jest bliższy mnie samemu niż moja żona? Kto mnie bardziej kocha niż ona? Z kim jestem tak blisko, że aż niekiedy jedno, a zarazem pozostajemy różni -- każdy sobą? Ludzka nieumiejętność mówienia o Bogu sprawia, że trzeba o Nim mówić, używając porównań z tym, co najpiękniejsze w naszym życiu -- a cóż jest piękniejszego niż miłość małżeńska, niż poczęcie, rodzenie i wychowywanie dzieci; cóż przede wszystkim -- wyznam szczerze -- piękniejszego niż zakochać się we własnej żonie (zwłaszcza z wzajemnością)?

Podsumowując tę część rozważań, mogę powiedzieć: małe jest piękne, małe jest zapowiedzią i obietnicą wielkiego, "czas jest zarodkiem wieczności". Podstawowym zaś warunkiem akceptacji tego, co niepozorne, jest miłość: nie można obrażać się na świat (a to znaczy również na jego Stwórcę), że jest taki, jaki jest; trzeba go takim z miłością przyjąć, a wtedy może okazać się, że nasza miłość może skorzystać na spotkaniu z prozą życia.

Łaska codzienności
Karl Rahner w swoich rozważaniach idzie jednak dalej. Nie wystarcza mu twierdzenie, że małe zapowiada przyjście czegoś wielkiego, że istnieje codzienność łaski (tzn., że łaski Bożej można i należy szukać także wśród powszednich zwykłych spraw). Podkreśla, że istnieje także łaska codzienności -- Boży dar zawarty w najzwyklejszych wydarzeniach szarego życia, który trwa dopóty, dopóki trwa ich zwyczajność i szarość. Odkrycie tego drugiego wymiaru nazywa wręcz "przewrotem kopernikańskim" we współczesnej pobożności.

Dogmatyka katolicka -- twierdzi Rahner -- teoretycznie świadoma była zawsze tego, że nie tylko specyficzne akty pobożności są pożyteczne dla człowieka wierzącego i przyczyniają się do wzrostu świętości, ale że "to samo odnosi się także do wszystkich czynów, które człowiek spełnia w obliczu Boga w swoim codziennym życiu, jeżeli owe czyny spełniane są dobrowolnie i nie są grzeszne". Jednak ta ogólna świadomość nie znajdowała przełożenia na pobożność przeciętnego chrześcijanina. Sama teologia zresztą była w tej dziedzinie dwuznaczna (por. opisane wyżej style chrześcijańskiego myślenia o codzienności i przeżywania jej). Dzisiaj teologia chce widzieć całe życie jako proces zbawienia (lub grzechu). Dla chrześcijanina żyjącego w stanie łaski wszystko może stać się wydarzeniem tej łaski.

Skoro Ewangelia wzywa do radykalizmu, do oddania całego siebie, to trzeba to wezwanie realizować również w prozaicznej banalności życia -- uważa Rahner. Chrześcijanin nie powinien uciekać od codzienności ku wyimaginowanym wyższym sferom ducha, lecz właśnie pośrodku tej codzienności przeżywać swą wiarę. "Nie powinniśmy prosić Boga: uczyń z mego dnia powszedniego dzień święty, lecz raczej: daj, aby mój dzień powszedni pozostał dniem powszednim". Codzienność jest i ma pozostać codziennością -- twierdzi jezuicki teolog -- nie należy jej więc na siłę przekształcać w święto. Uważa on, że sama zwyczajność rzeczy codziennych jest "siedliskiem milczącego misterium Boga i Jego łaski". Istnieje bowiem specyficzna łaska codzienności, której można doświadczyć tylko przyjmując codzienność taką, jaka jest. Kto ucieka od codzienności, traci szansę spotkania w niej Boga. Łaskę codzienności -- jak każdą łaskę -- człowiek może przyjąć lub odrzucić.

Patronem przeżywania codzienności czyni Rahner św. Józefa, który prowadząc "twarde życie skromnego cieśli w małej dziurze położonej w zapadłym kącie świata", stał się przykładem "cichej wierności i zwykłego uczciwego wypełniania obowiązków". Życie tego szarego człowieka -- jak twierdzi Rahner -- "miało treść -- tę jedyną treść, o którą w każdym życiu ostatecznie chodzi: Boga i Jego wcieloną łaskę". Bardzo ważną cechą w Rahnerowej charakterystyce św. Józefa jest wierne wypełnianie obowiązków. Dla niemieckiego teologa jest to zasadniczy element akceptacji codzienności jako danej przez Boga. Główną cechą codzienności jest wszak to, że zmuszani jesteśmy do spełniania czynów, na które wcale nie mamy ochoty. Lecz właśnie w tym trzeba szukać Boga, "ponieważ poprzez te wszystkie niewole naszej egzystencji Bóg ofiarowuje nam sam ego siebie".

W tym punkcie z refleksjami Karla Rahnera zbieżne są rozważania chińskiego konwertyty Johna Ching-Hsiung Wu zawarte w książce "Ponad wschodem i zachodem". Pisze on o doświadczaniu życia jako klasztoru życia codziennego. Zewnętrznie w życiu niewiele się zmienia, ale staje się ono pełnią obcowania z Bogiem. "Widzieć góry jako góry i wodę jako wodę. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego i dlatego jest to takie nadzwyczajne. Powiedzieć, że coś jest zwyczajne, to bluźnierstwo wobec Absolutu".

Łatwiej sformułować taką zasadę, trudniej wcielić ją w życie. Ba, trudno jest nawet bardziej szczegółowo opisać doświadczanie codzienności jako łaski. Karl Rahner tej sprawie poświęcił kilka esejów, a także małą książeczkę pt. "Rzeczy codzienne", w której pisał o pracy, krzątaniu się, siedzeniu, patrzeniu, śmiechu, jedzeniu i spaniu. Próbował w nich pokazać zakorzenienie tych powszednich czynności w misterium. Np. sen, jedzenie i śmiech są dla niego czynnościami głęboko tajemniczymi. Udanie się na nocny spoczynek oznacza bowiem wyrażenie zaufania w wewnętrzną prawość, bezpieczeństwo i dobroć ludzkiego świata; akt zgody na to, co jest poza kontrolą człowieka. Sen przecież to nie tylko kwestia fizjologii, to także czynność wymagająca świadomego zaufania do innych -- we śnie tracimy wszak kontrolę nad sobą. Jedzenie -- pisze Rahner -- może być dla kogoś czynnością podobną do tankowania benzyny, ale człowiek przecież je, a nie pożywia się jak zwierzęta, i dlatego jest to sprawa dotycząca całej ludzkiej egzystencji. Powszedni śmiech natomiast "wskazuje, że człowiek jest pogodzony z rzeczywistością", że widzi rzeczy małe jako małe i umie się z nich cieszyć, a nie obrażać się na ich pospolitość w poszukiwaniu wzniosłych ideałów.

Interesująco analizuje Rahner również czynności krzątania się i siadania. Krzątanie ożywia w ludziach ducha wędrownika i poszukiwacza, przypomina, iż życie jest wędrówką. Zarazem jednak musi przyjść czas, że zakrzątany człowiek uświadomi sobie, że nie można wędrować bez celu, że trzeba ukierunkować się ku czemuś ostatecznemu. Coś podobnego wyraża siadanie: "osoba gdzieś przynależy i nie może równie dobrze być u siebie gdziekolwiek, jej ostatecznym celem jest osiąść i zapuścić korzenie". Refleksja o siadaniu prowadzi do pytania, czy nie jesteśmy ludźmi nie znoszącymi spokoju i ciszy, starającymi się uciec od samych siebie.

A co z naszym przykładem obierania ziemniaków? Karl Rahner o nim nie wspomina, podobnie inni teologowie. Trudno się zresztą dziwić. Wszak trudno wymagać, by teologowie-naukowcy posiadali osobistą znajomość codzienności we wszystkich jej przejawach. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o głęboki sens czynności obierania ziemniaków pozostaje zatem zadaniem dla nas, praktycznie żyjących tym, o czym mówią teologowie. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć jedynie, że w obieraniu ziemniaków -- a czynność tę wykonuję również zdecydowanie zbyt rzadko -- udawało mi się odnaleźć radość trojaką: 1) generalnie: z racji podjęcia przykrych obowiązków dnia codziennego; 2) z tego, że jest to jeden z wyrazów mojej troski o innych; 3) z przezwyciężenia samego siebie, tzn. podjęcia się czynności, której unikam, której nie lubię i zapewne nie polubię, a którą mimo to staram się w miarę przyzwoicie wykonać.

Posłani w codzienność
Obieranie ziemniaków jest tylko jedną z tysięcy codziennych czynności nie opisanych jeszcze w swym głębszym wymiarze przez teologów. Jest tych czynności bardzo wiele, bo codzienność -- choć dla każdego z nas szara i monotonna -- zależy od człowieka. Każdy z nas ma inną codzienność -- dlatego też brakuje wielu konkretów w teologii codzienności. Ważnym dla mnie osobiście wyzwaniem z tej dziedziny jest aktualnie np. opisanie duchowości walki -- wszak jest to rzeczywistość jakże częsta w naszym życiu, której często nie powinniśmy unikać (zwrócili na to uwagę psychologowie i teologowie w "Więzi" 6/96 poświęconej tożsamości mężczyzny, twierdząc, że męska duchowość musi być w pewnej mierze duchowością walki). Nie brakuje jednak konkretów w duchowości codzienności -- przynosi je samo życie, a duchowość tę tworzy każdy z nas, usiłując przeżywać swoje wydarzenia powszedniego dnia w świetle Ewangelii i w duchu jedności z Bogiem.

Jedno wydaje się pewne -- jesteśmy w codzienność posłani. Jak powiada Karl Rahner, mamy nie tylko modlić się w codzienności, ale i "modlić się codziennością", tzn. dostrzegać Boży wymiar codzienności, co sprawi, że codzienność stanie się podobieństwem modlitwy.

Mamy przyjmować na siebie krzyż codzienności, pamiętając, że czyniony przez nas każdego dnia znak krzyża to wyrażenie zgody na przyjęcie go w swoim życiu. Jest krzyż wielki (choroba, cierpienie) -- wtedy można mówić o codzienności krzyża, bo niesienie tego krzyża na każdy dzień jest wielkim ciężarem. I jest też krzyż codzienności -- wtedy, gdy nie dał nam Bóg wielkiego cierpienia (pewnie dlatego, że byśmy go nie udźwignęli), krzyżem staje się sama codzienność: monotonia życia, jego szarość i nijakość. Często też krzyż mały (nuda) i wielki (cierpienie) przeplatają się w naszym życiu.

"Sakramentem codzienności" Karl Rahner nazywa Eucharystię. Niekoniecznie chodzi o codzienny udział we Mszy świętej, nie każda duchowość tego wymaga. Sama wiara, że Eucharystia wyzwala od grzechów powszednich, wskazuje jak bliski i intymny jest związek między nią a codziennością. Rahner wskazuje też, że Eucharystia jest "pokarmem człowieka, który wciąż na nowo staje się głodny, który wciąż na nowo staje się słaby, który zatem w życiu duchowym jest człowiekiem powszednim". Eucharystia uobecnia Jezuso wą ofiarę Wielkiego Piątku. A Wielki Piątek to odczucie daremności życia, nienawiści ze strony wrogów, zdrady przyjaciół, samotności, oddalenia od Boga. To wszystko są uczucia towarzyszące jakże często ludzkiej codzienności. W Eucharystii te odczucia i inne drobne ofiary ludzkiego życia łączone są z ofiarą Chrystusa. Dla Rahnera Eucharystia jest nie tyle źródłem mocy do przetrzymania codzienności, co raczej dziełem Boga, który posyła ludzi w codzienność. Słowa kończące Mszę świętą "Ite, missa est" są właśnie wyrazem tego posłania.

Wychodząc z Eucharystii, wkraczamy w codzienność. W niej szarą i powszednią postać przybiera to, co w Eucharystii odbywa się za pomocą znaków sakramentalnych, a co jest najważniejszą sprawą dla człowieka wierzącego w Chrystusa. W codzienności rzeczywistością może stać się modlitwa z psalmu 116: "Będę chodził w obecności Pana w krainie żyjących" . Cała codzienność może stać się wołaniem pielgrzyma "Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem". Ale w codzienności też zaznać możemy przedsmaku tej ostatecznej rzeczywistości, w której grzechu, łez i płaczu już nie będzie.

Nie można zarazem zapominać, że codzienność to nie wszystko; że duchowość chrześcijańska ma swój aspekt nie tylko codzienny, ale i świąteczny; że krzyż prowadzi do zmartwychwstania, codzienność do święta, a życie ziemskie do wieczności.

Co do wieczności, ciekawi mnie natomiast jedna sprawa. Czy w wieczności będzie trwało wieczne święto, codzienności nie będzie i nie będzie na co narzekać? Czy też wieczność stanie się naszą codziennością, codzienność będzie świętem, święto będzie każdego dnia i nie spowszednieje!? Odpowiedź na to pytanie warto niewątpliwie uzyskać z autopsji.

Zbigniew Nosowski



Rozszerzony tekst prelekcji wygłoszonej podczas kursu duchowości nt. "Chrześcijańskie życie duchowe" 18 września 1996 r. w Centrum Duchowości Księży Jezuitów w Częstochowie. 
Autor jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika "Więź".



Przypisy
1 Zbigniew Nosowski: "Karla Rahnera teologia codzienności", w: "Studia Theologica Varsaviensia" 30 (1992) nr 2, s. 89-119. 
2 O ile nie zaznaczono inaczej, cytaty pochodzą z prac Karla Rahnera.

źródło:http://mateusz.pl/duchowosc/zn-codziennosc.htm

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Samarytanin – wpis z pamiętnika

Chciałabym zamieścić tu wpis z mojego pamiętnika z czasów podstawówki (z którym mierzyłam się od dawna aby wpisać go tu ale nie mogłam znaleźć pamiętnika – dopiero nie dawno wpadł mi w ręce więc zapiszę J)  od Kogoś Kogo bardzo szanuje i lubię do tej pory – mojej Katechetki P. Ewy – która teraz jest,  już dużo czasu – Siostrą Zakonną w Zgromadzeniu Misjonarek Miłości (ale nie znam imienia zakonnego, za co mi wstyd L). Bardzo Ją podziwiam i do dziś pamiętam jaka była w szkole, ile miała w sobie ciepła i dobroci, i jak dużo w niej Boga i Jego Miłości. Widziałam jak w Kościele z Nim rozmawia -  piękna rozmowa. Ten wpis jest dla mnie bardzo ważny i bardzo P. Ewie za to dziękuje.  Jestem wdzięczna Bogu za Nią, że postawił na mojej drodze taką Piękną Osobę jak moja Pani Katechetka. Ale do rzeczy:



SAMARYTANIN
Potrzebny jest Samarytanin
który by umiał się pochylić
nad małą łzą na czyjeś twarzy
nad czyjąś wyciągniętą ręką
który by umiał zauważyć
ludzkie cierpienia i samotność
Czy chcesz zostać samarytaninem
Nie – nie otrzymasz żadnego odznaczenia
ani dodatku do pensji
Nie – nie napiszą o tobie w gazetach
i nie będziesz bohaterem roku
Pozostaniesz niezauważony –
tylko w tłumie
Ktoś znów będzie umiał się uśmiechać
Ktoś poczuje, że nie jest samotna wyspą
Ktoś uwierzy
że może liczyć na człowieka
Potrzebny jest Samarytanin
a kiedyś,
kiedy staniesz przed Chrystusem
zobaczysz nagle
– i to będzie dla ciebie niespodzianką -
że tym człowiekiem którego zauważyłaś
i któremu  dałaś swoje serce
– był Chrystus
wtedy On
uśmiechnie się do Ciebie
i w dalszą drogę pójdziecie
już Razem
Potrzebny jest SAMARYTANIN
[imię] czy chcesz być Samarytaninem?

[osobno] 

Choćbyśmy
cały świat przemierzyli
w poszukiwaniu Piękna,
nie znajdziemy Go dopóki
sami Piękna nie nosimy w sobie.

piątek, 12 kwietnia 2013

Triduum, czyli trzy momenty z życia człowieka


Triduum Paschalne to trzy najważniejsze dni z życia Kościoła. A które przekładają się na naszą codzienność. Na nasze życie i decyzje.
Wielki Czwartek to dzień upamiętniający ustanowienie Eucharystii, w której my do dzisiaj mamy swój udział w Męce i Zmartwychwstaniu Chrystusa. Gdzie On sam nam siebie daje pod postacią Chleba i Wina na wieczną Pamiątkę i jako pokarm duszy. To także dzień upamiętniający ustanowienia Kapłaństwa. Zapowiada tym samym to, że Jego uczniowie będą chodzić po świecie i głosić Dobrą Nowinę. Następcami Apostołów są teraz Kapłani, którzy prowadzą ludzi ku Bogu wciąż głosząc to, co kiedyś Uczniowie Jezusa. Tego samego dnia także upamiętniamy czas, gdy Jezus został zdradzony, pojmany i zamknięty w ciemnicy(więzieniu). I na tym chciałabym się skupić. Ten czas ciemnicy, gdy Jezus był pozostawiony sam sobie przez ludzi nas także dotyka. Nasza ciemnica to nasze rozterki, słabości, żal, złość i inne negatywne cechy, które zarazem odsuwają tym samym nas od Boga jak i od ludzi. Czujemy się wtedy odrzuceni, niechciani z odczuciem pozostawienia samym sobie na pastwę losu. Popadamy w zniechęcenie i niekiedy rozpacz.
Wielki Piątek dzień upamiętniający Mękę i Śmierć. Dzień, w którym Chrystus umiera na Krzyżu za nasze grzechy przeszłe, obecne i przyszłe. Z miłości do nas, jako Człowiek i jako Bóg. W tym dniu Krzyż, który w tamtych czasach był najgorszym sposobem na ukaranie najgorszych zbrodniarzy najbardziej podły i poniżający godność ludzką. W tym dniu Jezus zmęczony, poraniony po biczowaniu zmierza na górę Kalwarię z ciężarem krzyża naszych grzechów i codzienności. W tym dniu ten krzyż prosty drewniany staję się jednocześnie bramą Zbawienia. To w nim(Krzyżu) jest nasza codzienność nasze dążenie do świętości. Jezus powiedział, że „ Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje!”(Łk 9, 23) tym samym zaprasza nas do tego, aby nie bać się tego, co niesie nam codzienność. Bo właśnie to On Jezus pokazał nam, że tylko z Bogiem - choć zdarza się, że stawia na naszej drodze takiego Szymona Cyrenejczyka - jesteśmy w stanie nieść ten krzyż nasz codzienny. Mówi nam, że: „Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11, 30) oraz to, że gdy jest nam źle, a krzyż codzienności ciąży: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). Pomaga nam zawsze nawet, gdy my nie jesteśmy tego do końca świadomi, ale wiemy, że On, jako Bóg-Człowiek jest w człowieczeństwie taki jak my i możemy zawsze na Nim polegać nawet, gdy jest już bardzo źle. On zawsze znajdzie rozwiązanie musimy tylko Mu zaufać i pozwolić działać.
Wielka Sobota to dzień, gdy święcimy pokarmy, które będziemy spożywać w poranek Wielkanocny. W koszyku mamy różne produkty a aby było wiadomo, czemu tak podaję w nawiasie symbolikę każdego z nich: jajka –pisanki, kraszanki, wydmuszki (symbol nowego życia, narodzin i Zmartwychwstania), kiełbasę (dobrobyt, dostatek), chleb (Chrystus, jako chleb życia), sól (trwałość, chroni od zepsucia), Baranek wielkanocny (Baranek Boży, ofiara na nas). Ten dzień to także Wieczór Wigilii Paschalnej. Przychodzi do nas Chrystus pełny Światłości, Zmartwychwstały. Moment, gdy rankiem kobiety chcąc dokończyć namaszczenia zastają pusty grób i Anioła, który mówi im, że Chrystus Zmartwychwstał. Ten, który zmarł, aby stać się dla nas Światłem, którym rozjaśni nasze ciemności, noce naszych grzechów. Światło, którym się stał i z którym do nas przychodzi przypomina nam, kim jesteśmy, że jesteśmy dziećmi Boga, Jego pomazańcami. To Światło świecy Paschalnej przypomina nam o Chrzcie Świętym momencie, w którym stajemy się częścią wspólnoty Kościoła Świętego i tego, że mamy współudział w Chrystusie.
Te trzy momenty to czas naszych codziennych zmagań. To nasz codzienny wybór Chrystusa. Od ciemności grzechów, które uśmiercają naszą duszę i oddalają od Boga po odzyskanie światła i mocy miłosierdzia w Sakramencie Pokuty i Pojednania oraz Eucharystii.
NIE BÓJMY SIĘ TEGO, CO TYLKO W CHRYSTUSIE PRZYNIESIE NAM OWOC ŻYCIA W WIECZNOŚCI, POPRZEZ CODZIENNIE ZMAGANIA TRIDUUM.

wtorek, 12 marca 2013

Bóg jest Miłością – doświadczenie serca.


Ta niedziela była wyjątkowa. Po ostatnich dniach, w których nie czułam się dobrze z samą sobą z moimi słabościami i grzechami. Pytałam Go, co mam robić, jako sobie z tym wszystkim poradzić. Szatan nie spał i mącił wmawiał mi wiele rzeczy, których nie było tak naprawdę. Zaniżał na maksa to, co jest we mnie dobrego, co wiem od innych o sobie. Wtedy On właśnie tej niedzieli rozjaśnił mi te moje ciemności. Pokazał jak bardzo Mu na mnie zależy. Sama Ewangelia już wiele powiedziała. Była o Marnotrawnym Synu. Mimo że ją znam zrozumiałam wtedy kilka ważnych rzeczy. Które jednak pewnie każdy sam mógłby sobie z tej przypowieści wywnioskować. Ale do rzeczy. Otóż Bóg kocha nas takich, jakimi jesteśmy. Boli Go, gdy grzeszymy, ale nie odwraca się od nas. Czeka z utęsknieniem aż do Niego wrócimy. Mimo że zaprzepaszczamy dawne otrzymane od Niego łaski On nas nie odtrąca. Daje nam te, co straciliśmy a nawet i więcej. Pragnie tym samym naszej miłości i tego abyśmy i My byli zawsze blisko Niego. Abyśmy spotykali się z Nim na Eucharystii. Abyśmy spotykali się z Nim w Komunii. Abyśmy byli w Nim i z Nim w naszej codzienności. Myślałam, że tylko to chyba chciał mi powiedzieć w głębi mojego jestestwa. Abym zmieniła jakoś w ten sposób swoje dotychczasowe problemy. Ale jednak to nie był koniec. Podczas Komunii (gdy nie jestem w stanie łaski uświęcającej staram się przyjmować duchowo) klęczałam jeszcze, aby się chwile pomodlić Pan organista razem ze scholą zaczęli śpiewać takie słowa:

 Uczyłeś Panie nas - Bóg jest Miłością
Przez niezliczoność Łask - Bóg jest Miłością
Przez Mękę Swą i Krzyż - Bóg jest Miłością
Przez odkupienia cud - Bóg jest Miłością

Ty Jesteś Bogiem mym – Bóg jest Miłością
Ty Jesteś Stwórcą mym – Bóg jest Miłością
Ty Jesteś Ojcem mym – Bóg jest Miłością
Ty Jesteś Panem mym – Bóg jest Miłością

Tyś jest Pasterzem mym – Bóg jest Miłością
Tyś jest Schronieniem mym – Bóg jest Miłością
Tyś jest Ucieczką mą – Bóg jest Miłością
Tyś jest Pokarmem mym – Bóg jest Miłością

Jesteś Pokojem mym – Bóg jest Miłością
Jesteś Nadzieją mą – Bóg jest Miłością
Jesteś Radością mą – Bóg jest Miłością
Jesteś Światłością mą – Bóg jest Miłością

To Ty dziś wołasz mnie – Bóg jest Miłością
To Ty dotykasz mnie – Bóg jest Miłością
To Ty uzdrawiasz mnie – Bóg jest Miłością
To Ty podnosisz mnie – Bóg jest Miłością

Gładzisz mój każdy grzech – Bóg jest Miłością
Obmywasz Świętą Krwią – Bóg jest Miłością
Uwalniasz mnie od zła – Bóg jest Miłością
Czynisz mnie Dzieckiem Swym – Bóg jest Miłością

Miłość cicha jest - Bóg jest Miłością
Miłość wierna jest - Bóg jest Miłością
Miłość jedyna jest - Bóg jest Miłością
Miłość prosta jest – Bóg jest Miłością

Ona pomaga nam żyć - Bóg jest Miłością
Ona dodaje nam sił - Bóg jest Miłością
Ona jednoczy świat - Bóg jest Miłością
Ona zwycięża śmierć - Bóg jest Miłością

Nie jestem pewna czy to dokładnie ta sama wersja, bo słyszałam ją pierwszy raz. Ale ten pierwszy był wyjątkowy. Jak już pisałam chwilę chciałam jeszcze się pomodlić. Gdy zaczęli to śpiewać poczułam w sercu i w duszy taki pokój jakby to On kierował właśnie do mnie słowa tej piosenki. Nie mogłam podnieść się z klęczek. Klęczałam a łzy same płynęły mi po twarzy. Dziękowałam Mu za to, że dał mi te słowa. Tą piosenkę. Nie znałam jej a śpiewałam z nimi. Zrozumiałam wtedy, że to jest jakby ciąg dalszy przypowieści, że to jest to, kiedy Ojciec się cieszy, że jego dziecko do niego wróciło. Cieszy się nim i chce, aby ono wciąż było jego ukochanym dzieckiem. Że wtedy, gdy jesteśmy z Nim i staramy się dawać Mu siebie w codzienności On wtedy wylewa nam mnóstwo swoich łaski i miłość, która chce nam dać taki bezinteresownie a którą nie raz sami odrzucamy.
Nie wiem czy wielu rozumie sens tej przypowieści, ja może też nie do końca rozumiem, ale dla mnie jest to ten moment, gdy przystępujemy do Sakramentu Spowiedzi (Pokuty i Pojednania). To jest właśnie to gdzie On wita nas z szeroko otwartymi ramionami, aby nas przytulić do Swojego Miłosiernego Serca. Przebaczyć nam to, co źle robiliśmy. Chcę dać nam tak dużo ile jesteśmy w stanie przyjąć abyśmy byli szczęśliwi. Ale czy My umiemy właściwie korzystać z otrzymanych od Jezusa Sakramentów. Starajmy się nie zapominać o tym, co Bóg tam nam daje, zarówno w Sakramencie Spowiedzi jak i Eucharystii. KAŻDA DUSZA POTRZEBUJE BOGA I JEGO MIŁOŚCI INACZEJ JEST NISZCZONA PRZEZ ZŁEGO I STAJE SIĘ PUSTA, ZACIEMNIONA I POZBAWIONA MIŁOŚCI, KTÓRA CZYNI ŻYCIE BOGATYM.

 Była jeszcze druga na koniec Eucharystii, ale tej już całkiem nie pamiętam. Jak spotkam odpowiednia osobę od pieśni to się zapytam o tytuł i postaram się wkleić tekst i co nieco do niej też dopowiedzieć. J

czwartek, 28 lutego 2013

„Wezwanie do miłości” – Józefa Menendez


„Jestem Miłością. Serce moje nie może już dłużej po­wstrzymać płomienia, który je trawi.
Do tego stopnia kocham dusze, że życie za nie oddałem. Z miłości dla nich zostałem jako więzień w tabernakulum. Od dwudziestu wieków mieszkam w nim nocą i dniem, zasłonięty postaciami chleba i ukryty w Hostii, znosząc z miłości zapomnienie, samotność, wzgardę, bluźnierstwa. zniewagi, świętokradztwa.
Z miłości dla dusz zostawiłem im sakrament pokuty, by móc im przebaczać, i to nie tylko raz lub dwa, ale tak często, jak tylko będą potrzebowały dla odzyskania ła­ski. Tam czekam na nie. Pragnę, aby tam przychodziły obmyć się ze swoich win, nie wodą, lecz moją Krwią.
Różnymi sposobami objawiłem w ciągu wieków Moją miłość do ludzi: ukazałem im, jak pochłania Mnie pra­gnienie ich zbawienia. Dałem im poznać swoje Serce.(…)
Obecnie pragnę czegoś więcej. Jeśli bowiem proszę dusze o miłość w odpowiedzi na tę, która Mnie spala, to nie tylko o ich wzajemność Mi chodzi. Pragnę, by wierzyły w Moje miłosierdzie, by wszy­stkiego wyczekiwały od Mej dobroci, by nigdy nie wąt­piły w moje przebaczenie.
Jestem Bogiem, lecz Bogiem Miłości. Jestem Ojcem, ale Ojcem, który kocha czule, a nie z surowością. Serce moje jest nieskończenie świę­te, lecz i nieskończenie łagodne. A znając nędzę i sła­bość ludzką, nachyla się ono ku biednym grzesznikom z nieskończonym miłosierdziem.
Kocham dusze, które, popełniwszy grzech, z pokorą przychodzą Mnie prosić o przebaczenie. Ko­cham je także, gdy opłakują swój drugi grzech. I jeśli się to powtarza, nie mówię miliard, ale milion miliardów razy, kocham je i przebaczam im zawsze i zmywam tą samą Krwią tak samo ostatni, jak i pierwszy upadek.
Ja się nie męczę duszami i moje Serce oczekuje bez przerwy, by przychodziły chronić się w Nim -  i to tym bardziej, im bardziej czują się nędzne. Czy ojciec nie troszczy się bardziej o dziecko chore, niż o to, któremu nic nie do­lega? Czyż nie okazuje mu więcej czułości i troskliwo­ści? Tak i moje Serce z większą jeszcze delikatnością i współczuciem zwraca się do grzeszników niż do spra­wiedliwych.
Oto co pragnę duszom wytłumaczyć: będę pouczał grzeszników,że miłosierdzie Serca Mego jest niewyczerpane; dusze oziębłe i obojęt­ne - że Serce moje jest ogniem, który chce je rozpalić, ponieważ je kocha; dusze pobożne i dobre - że Serce moje jest drogą, po której kroczy się ku dosko­nałości i dociera bezpiecznie do błogosławionego kresu.W końcu od dusz Mnie poświęconych, więc kapłanów i zakonników, od dusz wybranych i uprzywilejowanych, zażądam raz jeszcze, aby ofiarowały Mi swoją miłość i nie wątpiły o Mojej miłości, lecz przede wszystkim, aby  okazały Mi swoją ufność i by nie wątpiły w moje miło­sierdzie. Jakże to łatwo spodziewać się wszystkiego od Mego Serca...".

Z  Artykułu „Jestem Miłością” w Miłujcie się 1-2013  

czwartek, 7 lutego 2013

Medytacja prowadzona „Pragnę Cię”


Boże słowo „Pragnę” po raz pierwszy wypowiedziane na Kalwarii nadal rozbrzmiewa w każdym miejscu i czasie. Bóg wciąż je wypowiada w pustce ciemnym i samotnym miejscu każdego ludzkiego serca.

„Jezus pragnie nas tu i teraz… Czy słuchamy, gdy mówi: „Pragnę twojej miłości”?... Czy Go słyszymy?... Mówi właśnie teraz”.
Matka Teresa

„Oto stoję u drzwi i kołaczę”.
Ap 3,20

To prawda. Stoję u drzwi twojego serca dzień i noc. Nawet gdy nie słyszysz nawet gdy wątpisz, że to mógłbym być Ja, jestem tam. Wyczekuje najmniejszego nawet znaku że odpowiadasz najdrobniejszej oznaki zaproszenia która pozwoli Mi wejść.
Chcę abyś wiedział że kiedykolwiek Mnie zapraszasz przychodzę. Zawsze niezawodnie. Przychodzę cicho niepostrzeżenie lecz z nieskończoną mocą i miłością przynosząc wiele darów Mojego Ojca. Przybywam z Moim miłosierdziem pragnieniem, aby ci przebaczyć wyleczyć cię. Przychodzę z miłością która przekracza twoje rozumienie – miłością której każda cząstka jest tak wielka jak miłość która sam otrzymałem od Ojca. „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem” (J 15,9). Przychodzę w pragnieniu pocieszenia cię  i dania ci siły aby podnieść cię i opatrzyć twoje rany. Przynoszę Moje światło aby rozproszyć twoje ciemności i wszystkie wątpliwości. Przychodzę z mocą abym mógł ponieść ciebie i wszystkie twoje brzemiona; z łaską aby dotknąć twojego serca i przemienić życie; z Moim pokojem który daje by ukoić twoja dusze.
Znam cię na wskroś. Wiem wszystko o tobie. Policzyłem nawet włosy na twojej głowie. Nic, co dotyczy twojego życia nie jest mi obojętne. Towarzyszyłem ci przez wszystkie lata i zawsze cię kochałem nawet gdy błądziłeś. Znam każdy twój problem; znam twoje potrzeby lęki i zmartwienia. Słyszę każdą wyszeptaną przez ciebie modlitwę zawsze. Nawet gdy wydaje się że milczę zawsze działam w twoim życiu aby ci błogosławić i chronić cię.
Jestem przy każdym poruszeniu twojego serca przy każdej twojej myśli. Znam cały twój ból twoje zmagania i próby przez które przechodzisz twoje niepowodzenia i smutki. Tak znam tez wszystkie twoje grzechy. Ale zapewniam cię znowu że cię kocham nie za to co zrobiłeś lub czego nie zrobiłeś. Kocham cię dla ciebie samego. Kocham cię ponieważ jesteś. Kocham cię dla piękna i godności którymi Mój Ojciec cie obdarzył stwarzając cię na swoje podobieństwo. To jest godność o której zapomniałeś, piękno które splamiłeś swoim ego i grzechem.  Lecz kocham cię takim jakim jesteś, nieskończenie, całkowicie, bez zastrzeżeń. Przelałem własną krew aby cię odzyskać. Jeśli tylko zawierzysz mi, Moja łaska dotknie wszystkiego co w twoim życiu wymaga zmiany, a Ja dam ci siłę aby uwolnić się od grzechu i wszystkiego co cię krępuje i obciąża, wszystkiego, co odciąga cie ode Mnie.
Wiem co masz w sercu. Znam twoja samotność i wszystkie zranienia: odrzucenia, osadzenia, upokorzenia. Zniosłem je wszystkie przed tobą, zniosłem je dla ciebie, tak byś miał udział w Mojej sile i zwycięstwie. Szczególnie znam twoją potrzebę miłości, pragnienie bycia akceptowanym i docenionym, kochanym i otaczanym czułą opieką. Lecz jakże często pragnąłeś na próżno szukając tej miłości poza Mną, który jestem Źródłem.  Usiłowałeś wypełnić wewnętrzną pustkę ulotnymi przyjemnościami a często nawet jeszcze większą pustką grzechu. Czy odczuwasz pragnienie miłości? „Jeśli ktoś jest spragniony[…] niech przyjdzie do Mnie” (J 7,37). Zaspokoję twoje pragnienie miłości bardziej niż tego oczekujesz. Czy pragniesz być docenionym i otoczonym troską? Troszczę się o ciebie bardziej niż możesz to sobie wyobrazić tak bardzo że opuściłem dla ciebie niebo i umarłem na krzyżu abyśmy byli jedno.
Czy nie wiesz ze twoje pragnienie miłości to pragnienie Mnie który jestem miłością? Ja sam jestem odpowiedzią na twoje najgłębsze pragnienia.
PRAGNĘ CIĘ… Tak to jest jedyny sposób opisania mojej miłości do ciebie: Pragnę cię kochać i być kochanym przez ciebie – oto jak jesteś mi drogi.

Przyjdź do Mnie a wypełnię twoje serce i uleczę rany. Sprawię że będziesz nowym stworzeniem. Dam ci pokój we wszystkich twoich zmaganiach.
- Nigdy nie możesz zwątpić w Moje miłosierdzie, Moja akceptacje, pragnienie aby przebaczać, aby ci błogosławić i żyć w tobie.
- Jeśli czujesz się nieważny w oczach świata to nieistotne. Dla mnie nie istnieje nikt kto znaczyłby więcej niż ty.
 - Otwórz się na mnie, przyjdź do Mnie, pragnij Mnie, oddaj Mi swoje życie, a dowiodę ci jak ważny jesteś dla Mojego serca.

Nie wiesz że Mój Ojciec ma już doskonały plan przemienienia twojego życia począwszy od tej chwili? Zaufaj mi. Każdego dnia zaproś Mnie abym wszedł i pokierował twoim życiem – a tak zrobię  Wobec Mojego Ojca w niebie obiecuje czynić cuda w twoim życiu  Dlaczego miałbym tak zrobić  Ponieważ cię pragnę  Wszystko o co proszę to abyś zawierzył mi się całkowicie. Ja zrobię całą resztę.
Nawet teraz widzę miejsce jakie Mój Ojciec przygotował dla ciebie w Moim królestwie. Pamiętaj, że w tym życiu jesteś jedynie pielgrzymem w drodze do domu. Rzeczy tego świata nigdy nie zadowolą cię ani nie dadzą pokoju którego szukasz. Wszystko czego szukałeś poza Mną pozostawiło cię jeszcze bardziej pustym więc nie trzymaj się kurczowo rzeczy materialnych. Nade wszystko nie uciekaj ode Mnie gdy upadniesz. Przyjdź do Mnie bezzwłocznie. Gdy dajesz Mi swoje grzechy sprawiasz Mi radość tym, że mogę być twoim Zbawicielem. Nie istnieje nic czego nie mogę wybaczyć i uleczyćPrzyjdź więc teraz i ulżyj swojej duszy.
Bez względu na to jak bardzo możesz zbłądzić, jak często o mnie zapominasz, jak wiele krzyży nosisz w tym życiu, chce abyś zawsze pamiętał o jednej rzeczy, która się nigdy nie zmieni: Pragnę cię – takim jakim jesteś  Nie musisz się zmieniać aby uwierzyć w Moją miłość – to twoja wiara w Moją miłość cię przemieni. Zapominasz o Mnie, a jednak szukam cię w każdej chwili stojąc u drzwi twojego serca i kołacząc. Czy trudno jest ci w to uwierzyć?  Jeśli tak spójrz na krzyż, spójrz na Moje serce które zostało przebite dla ciebie. Czy nie zrozumiałeś mojego krzyża?  Wiec jeszcze raz wsłuchaj się w słowo które tam wypowiedziałem ponieważ mówi ono wyraźnie dlaczego zniosłem to wszystko dla ciebie:  Pragnę (J 19,28). Tak pragnę cię – i jak mówi dalszy ciąg psalmu który cytowałem: „na współczującego czekałem ale go nie było” (Ps 69,20). Przez cale twoje Zycie poszukuje twojej miłości – nigdy nie przestałem zabiegać o to by cię kochać i by być kochanym przez ciebie. Próbowałeś wielu rzeczy w poszukiwaniu szczęścia. Dlaczego nie spróbujesz otworzyć swojego serca na Mnie teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem?
Kiedykolwiek otwierasz drzwi swojego serca gdy podchodzisz wystarczająco blisko słyszysz jak nieustannie mówię nie za pomocą ludzkich słów lecz w duchu:

Bez względu na to co zrobiłeś kocham cię dla ciebie samego. Przyjdź do mnie ze swoja nędzą i grzechem ze swoimi kłopotami i potrzebami całym swoim pragnieniem aby być kochanym. Stoję u drzwi twojego serca i pukam. Otwórz Mi ponieważ cię pragnę.

„Jezus jest Bogiem tak wiec Jego miłość Jego pragnienie jest nieskończone. On Stwórca świata prosił o miłości Swojego stworzenia”.

„On pranie naszej miłości…”

„Pragnę” – czy to słowo pobrzmiewa w twojej duszy?”

„Dziś Jezus chciał wziąć cię w swoje ramiona. Dziś Serce Jezusa było otwarte by cię przyjąć. Czy byłeś tam?”
Matka Teresa



Źródło: Joseph Langford „Matka Teresa: ukryty ogień.” ,wyd. Znak 2010, s.123-127

sobota, 19 stycznia 2013

"Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty"


 W poprzedniej katechezie zastanawialiśmy się nad świętością Boga i nad jej dwiema cechami charakterystycznymi: niedostępnością i kondescendencją. Dziś pragniemy wsłuchać się w wezwanie Boga, skierowane do całej społeczności synów Izraela, które niesie się poprzez całe Stare Przymierze: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz!” (Kpł 19,2) „Ja jestem Pan, który was uświęca!” (Kpł 20,8)
Nowy Testament, w którym Bóg odsłania do końca znaczenie swojej świętości, przyjmuje w całej pełni to wezwanie, nadając mu cechy własne, wiążące się z „nowym faktem”, jakim jest krzyż Chrystusa. Albowiem Bóg, który „jest Miłością”, objawił się do końca w dobrowolnej ofierze na Kalwarii. Niemniej jednak także w tym nowym kontekście odzywa się mocnym echem wezwanie odziedziczone po Starym Przymierzu. Św. Piotr pisze na przykład: „w całym postępowaniu stańcie się wy również świętymi, na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (1 P 1,15-16).
Czym jest świętość Boga? Jest ona absolutnym „oddzieleniem” od wszelkiego zła moralnego, wykluczeniem i bezwzględnym odrzuceniem grzechu; równocześnie jest ona dobrocią absolutną, poprzez którą Bóg jest nieskończenie dobry sam w sobie, a także względem stworzeń (bonum diffusivum sui), oczywiście według miary ich ontycznej „pojemności”. W tym znaczeniu rozumiemy odpowiedź daną przez Chrystusa młodzieńcowi z Ewangelii: „Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Mk 10,18).
W dawniejszych katechezach zostało już przypomniane wezwanie z Ewangelii: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Wezwanie to odnosi się do doskonałości Boga w znaczeniu moralnym, czyli do Jego świętości. Wyraża więc to samo, co przytoczone uprzednio słowa ze Starego Testamentu, przypomniane w Pierwszym Liście św. Piotra. Doskonałość moralna polega na wykluczeniu grzechu i absolutnej afirmacji dobra moralnego. Wobec ludzi, wobec stworzeń rozumnych, taka afirmacja jest zgodnością woli z prawem moralnym. Bóg jest święty sam w sobie, jest świętością substancjalną, ponieważ wola Jego utożsamia się z prawem moralnym. Prawo to bytuje w Bogu samym jako w swym odwiecznym źródle — i stąd nazywa się Prawem Wiecznym, Lex Aeterna.
 Bóg daje się poznać człowiekowi jako źródło prawa moralnego i w tym znaczeniu jako sama Świętość już przed grzechem pierworodnym wobec pierwszych rodziców (por. Rdz 2,16) — a później wobec Ludu wybranego, przede wszystkim w Przymierzu synajskim (por. Wj 20,1-20). Prawo moralne objawione przez Boga w Starym Przymierzu, a przede wszystkim w Ewangelii, w nauczaniu Chrystusa, stopniowo, ale wyraźnie zmierza do ukazania centralnego i nadrzędnego znaczenia miłości. Przykazanie: „Będziesz miłował” (Pwt 6,5; Kpł 19,18; Mk 12,30-31 i paral.) wskazuje równocześnie na to, że świętość Boga polega na miłości. To wszystko, co zostało powiedziane w katechezie pt. Bóg jest Miłością, odnosi się równocześnie do świętości Boga naszego Objawienia.
Bóg jest świętością, dlatego że „jest miłością” (1 J 4,8.16). Poprzez miłość jest absolutnie oddzielony od zła moralnego, od grzechu, gdyż jest istotowo, absolutnie i transcendentnie utożsamiony ze źródłem dobra moralnego, którym jest On sam. Miłość bowiem to właśnie oznacza: pragnąć dobra, przylgnąć do dobra. Z owego odwiecznego pragnienia dobra płynie nieskończona dobroć Boga w stosunku do stworzeń, a w szczególności — w stosunku do człowieka. Z miłości płynie Jego łaskawość, Jego gotowość obdarzania i przebaczania, która m.in. znalazła tak wspaniały wyraz w podanej przez Łukasza przypowieści Jezusa o synu marnotrawnym (por. Łk 15,11-32). Miłość wyraża się w Bożej Opatrzności, poprzez którą kontynuuje On i podtrzymuje zarazem dzieło stworzenia.
W szczególny jednak sposób miłość wyraża się w dziele Odkupienia i usprawiedliwienia człowieka, któremu Bóg ofiarowuje własną sprawiedliwość w tajemnicy Chrystusowego krzyża, o czym tak dosadnie mówi Paweł apostoł (por. Listy do Rzymian i Galatów). Tak więc miłość, która istotowo stanowi o świętości Boga, prowadzi też poprzez Odkupienie i usprawiedliwienie człowieka do jego uświęcenia mocami Ducha Świętego. W ten sposób na drodze zbawczej ekonomii Bóg sam jako trynitarna Świętość (trzykroć Święty) bierze niejako na siebie inicjatywę zrealizowania dla nas i w nas tego, co wyraził w słowach: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz” (Kpł 19,2).
 Do tego Boga, który jest Świętością jako Miłość, człowiek zwraca się z najgłębszą ufnością. Jemu zawierza to wszystko, co odpowiada wewnętrznej tajemnicy samego człowieczeństwa, tajemnicy ludzkiego „serca”: „Miłuję Cię, Panie, Mocy moja, Panie, ostojo moja i twierdzo, mój wybawicielu, Boże mój, skało moja, na którą się chronię, tarczo moja, mocy zbawienia mego” (Ps 18 [17],2-3). Zbawienie człowieka jest związane najściślej ze świętością Boga, gdyż jest związane z Jego odwieczną, nieskończoną Miłością.
Jan Paweł II
18.12.1985


zapraszam do lektury :D